Wiem, że ten świat nie powstał, żeby było tak, jak wyobrażam sobie, że powinno być. Wiem, że jestem promotorem idei, która jak na polskie warunki, jest świeża i rewolucyjna, być może jej czas przyjdzie dopiero za 20 czy 50 lat. Wiem, że w każdym działaniu, które zmierza do wprowadzenia czegoś nowego cierpliwość i pokora są najlepszymi towarzyszkami. Wiem, że ścieżka serca polega na tym by działać z pasją dla samej radości robienia tego co robię, nie skupiając się na profitach. Wiem, że jestem na początku długiej drogi i codziennie mogę zrobić coś więcej by wykonywać jeszcze lepiej moją pracę i jeszcze skuteczniej ją promować. Wiem o tym wszystkim i dlatego łatwo jest mi mówić o trudnościach, a nawet się z nich śmiać. Podchodzę do mojej misji i pracy odpowiedzialnie, ale też pamiętam by nie traktować jej zbyt poważnie, bo w końcu chodzi w niej o śmiech.
Dlatego mogę Ci opowiedzieć historię światowego dnia śmiechu w Krakowie i jeśli wzbudzi Twój śmiech, widać, że na coś się zdała. W niedzielę miała być ładna pogoda i wraz z moim kolegą, który również prowadzi sesje śmiechu, Andrzejem Wiekierą, planowaliśmy prawdziwe święto śmiechu. Ale od rana trochę padało, wiało i było smętnie, ludzie przemykali po Rynku ze zdalnie włączonym przyciskiem „sleep” odmierzającym minuty dzielące ich od zniknięcia z widoku publicznego. Do tego jeszcze pół Krakowa biegło w maratonie i nie miała czasu na śmiech. Ale spodziewałem się, że na nasze wydarzenia przyjdą ludzie, w końcu trochę ludzi mnie lajkuje na facebooku, Andrzej prowadzi społeczność „Joga śmiechu Kraków”, na której ma ponad 200 duszyczek, a lokalna Gazeta Wyborcza opublikowała zapowiedź imprezy z wywiadem ze mną. Wiem, że jest maj i ludzie uciekają z miasta, ale bez przesady: to drugie największe miasto w Polsce.
Wybraliśmy się w południe do Parku Jordana, trawa była mokra, ale już nie padało. Przepraszam, czy Pan na jogę śmiechu, czy może Pani? Nie. W końcu znaleźliśmy się z Karoliną, która specjalnie dla nas przyjechała i jak się okazało, uczy śpiewu. Zaczęliśmy więc praktykę, a wkrótce dołączyło do nas 2 dziennikarzy radiowych. Pod koniec praktyki dołączył do nas jeszcze Paweł, student medycyny i poszliśmy na trening w studiu tańca.
Spodziewałem się, że tam będzie więcej ludzi, bo piękne sale z parkietem, miejsce z klimatem, dłuższa praktyka i w środku się nie zmoknie. Ale znów niespodzianka. Przyszła tylko jedna moja koleżanka – Olga, z która znamy się od czasu studiów. Mimo niskiej frekwencji, przeprowadziliśmy sesje, ćwiczenia trwają trochę krócej w mniejszej grupie, ale jest za to okazja by lepiej poznać się. Plan był taki, że zaproponujemy tym kilkunastu osobom, które tak jak przed dwoma tygodniami przyjdą na nasz trening wyjście na Rynek i tam nasza grupa będzie rosnąć w siłę, przyciągając kolejne osoby aż cały Rynek będzie się śmiał. Do tego jeszcze kilkoro znajomych zapewniało, że na pewno będzie. „Jest tak mało ludzi do tej pory, bo wszyscy pewnie wybrali flash mob jako najciekawszy” – mówiłem Andrzejowi gdy drałowaliśmy Szpitalną.
Ale czekała nas kolejna niespodzianka…o 15 pod Wieżą Ratuszową nie było naprawdę nikogo. Siedziały jakieś osoby, które podpytywałem, czy może wezmą udział, ale odmawiali, najczęściej po angielsku. W końcu udało mi się na chwilę namówić dwie gimnazjalistki, ubrane na czarno , w glanach z makijażem w stylu emo. „Śmiać się, bez jointa?” –zapytały. Powiedziałem, żeby spróbowały choć przez chwilę, a w razie czego mogą odejść i wybrać alternatywny program popołudniowy. Po dwóch ćwiczeniach zawstydziły się i uciekły. Postanowiłem jeszcze spróbować. Pojawiła się jakaś miła para w skórach z naszywkami i przypinkami w stylu hard rock-metal. „Ja się dużo śmieję i nie potrzebuję żadnej jogi” – odpowiedział mi chłopak. „To pokaż nam chwilę, jak się śmiejesz” -rzuciłem. Może trochę z litości, a trochę z ciekawości dołączyli. I potem jeszcze doszła jeszcze miła pani, którą tak cieszyło to co robimy, że chciała pstrykać cały czas zdjęcia komórką. Bałem się, że tymi pstryknięciami wypłoszy nam świeżo namówioną parkę, która tak się wahała . Ale nie wypłoszyła, a nagle inna para – znajomi naszych znajomych w skórach odnalazła ich i dała się wciągnąć. I wtedy przyszedł Teleekspres i zaczął kręcić i za półtorej godziny Maciej Orłoś tłumaczył milionom telewidzów czym się różni joga śmiechu od sportu (minuta 7,40, wydanie 28.4.2013) .
I tak dzielę się tą opowieścią z Tobą by powiedzieć Ci, że warto robić to co się kocha, pomimo wszystko i tylko dlatego. Jestem wdzięczny dziennikarzom za zainteresowanie, ale trochę się martwię, że do takich działań jak joga śmiechu łatwiej przyciągnąć media niż zwykłych ludzi. Być może śmiejąc się bez powodu, jesteśmy kosmitami, każdy chce zrobić nam zdjęcie, ale trudno ludziom o przekroczenie tej bariery, którą chciałbym zlikwidować między sobą a nimi, między nami a nami. I jeszcze jeden wniosek, najważniejszy – jestem bardzo wdzięczny za przybycie Karolinie, Pawłowi, Oldze i tym kilku znajomym z Rynku, którzy wytrwali z nami kilka minut. Widzicie jak ważna jest dla mnie każda osoba i naprawdę przychodząc czynicie wielką różnicę. Jeśli chcecie, żeby przetrwali w tym śnieżno-deszczowym kraju pozytywni szaleńcy, którzy przypominają o znaczeniu bezwarunkowego śmiechu, przychodźcie na sesje śmiechu.
pierwsze zdjęcie z rynku nadesłane przez Wojtka z Sosnowca, reszta fot. PB, Bangalore 2013