Złapałem siebie czyli moja świadomość złapała mój umysł wczoraj na sytuacji, która spowodowała u mnie pewne zawstydzenie. Poczułem w sobie przywiązanie do sukcesu, oczekiwanie, że ludzie będą lubić i dzielić się filmem z akcji śmiechu w metrze, którą sprowokowałem z grupą znajomych. Fakt, że przez kilka godzin nikt nie polubił filmu przyprawił mnie o smutek i chęć działania – trzeba wiedzieć czemu, może to trzeba usunąć albo chociaż nazwać jakoś ciekawiej? Widziałem w chęci działania, którą wysoce cenię, kolejne przywiązanie: do rezultatów, do bycia docenianym i lubianym. To przywiązanie nie jest dobre ani złe. Ale mam poczucie, że jest mi kompletnie niepotrzebne i pcha mnie w innym kierunku niż chciałbym. Bo obrałem kierunek na bezwarunkową radość i wolność w czym pomaga mi joga, a szkodzi wszelkie oczekiwanie takich czy innych rezultatów od świata zewnętrznego.
Przywiązania są czymś naturalnym i chyba wszyscy się z nimi mierzymy. Przypuszczam, że zdecydowana większość ludzi podobnie jak ja lubi, jak ich praca daje wymierne efekty, a jak ich znajomi dają im do zrozumienia, że to co robią jest fajne. Serwisy społecznościowe sprowadzają ze swoimi „lajkami” mogą nam pomóc dostrzec śmieszność przywiązań: jak można czemuś tak głupiemu jak kliknięcia zostawić kwestię swojego samopoczucia? Przed prawie 12 laty poznałem pierwszą w życiu definicję duchowości za sprawą Satisha Kumara, indyjskiego aktywisty ekologicznego i mistyka, którego poznałem w Anglii. Satish obszedł w latach 1960-ych cały świat pieszo w latach jako rodzaj duchowej praktyki i cichego protestu przeciwko broni nuklearnej, uczył się duchowości stosowanej od Vinoby Bhave’go -jednego z najbliższych współpracowników Gandhiego. A więc Satish powiedział mi coś, co z perspektywy mojej dzisiejszej wiedzy o filozofii indyjskiej wydaje mi się oczywistością, ale wtedy otworzyło mi oczy: jejku, to tak można?! „Duchowość to po prostu działanie bez myślenia o jego owocach” – brzmiała myśl Satisha. Innymi słowy, chodzi o to by robić to co jest dobre i słuszne i nie oglądać się na rezultaty i nagrody.
Doktor Kataria podobnie podchodzi do jogi śmiechu: ta praktyka jest naszym darem dla świata, który służy nam samym więc ważna jest praktyka. Jeśli ludzie chcą dołączyć się do nas super, jeśli nie – też warto praktykować, bo śmiech nas wyzwala czyniąc szczęśliwymi i jednocześnie silnymi, bo niezależnymi do zawirowań zewnętrznego świata. Wiem, że mi pomaga w tym by nie dać się zwariować i pochłonąć przywiązaniu do rezultatów świadomość i poczucie własnej wartości. Wiem, że moje życie ma wartość samo w sobie niezależnie od tego czy innym ludziom będzie się podobać to co robię i wiem, że niestety nie wszyscy mają takie poczucie własnej wartości. Ale faktem jest, że kolejne sukcesy jakie odnoszę, zmiany jakie obserwuje w ludziach którzy przychodzą na moje zajęcia, piękne słowa jakie od nich słyszę, mogą rodzić we mnie kolejne przywiązania. A jak pozwolę by się pojawiło przywiązanie, to już wpadłem: cierpienie przyjdzie prędzej lub później. A cierpienie jedynie uszlachetnia jeśli coś nam uzmysławia, pokazuje drogę, która pozwoli nam z niego wyjść. Cierpienie samo w sobie nie ma dla mnie żadnej wartości, świadczy jedynie o nadmiernym przywiązaniu, ignorancji, chorym umęczeniu siebie i sobą innych. Dlatego potrzebuję różnych sposobów radzenia sobie z przywiązaniami, które są u źródeł wszelkiego cierpienia i chcę się podzielić nimi z Wami, bo mogą okazać się Wam przydatne.
Najpierw medytacja w ciszy, która daje mi odczuć, że nie jestem tymi myślami, ocenami, doświadczeniami, tym całym zlepkiem różnych faktów i preferencji, który chce uchodzić za mnie. Pomaga też zaufanie czyli nawet nie modlitwa tylko swoista postawa pokory i modlitewności – to nie ten mały „ja” – człowiek ze swoimi ocenami, gustami i przywiązaniami jest autorem mojego życia tylko sam Stwórca. Unikam modlenia się do Stwórcy o załatwienie konkretnych spraw, bo proszenie o coś jest dla mnie dowodem braku zaufania do wyższej inteligencji, moją intencją jest totalne zaufanie i poddanie, zgoda na każde doświadczenie, zawarte w słowach „bądź wola Twoja”.
Inny mój sposób to prowadzenia dziennika lub bloga. O ile to możliwe piszę z perspektywy mieszkającej we mnie świadomości, a nie emocji, ocen czy interesów. Żadnych kompromisów i nie ma, że coś wypada, a coś nie. Słucham wewnętrznego głosu i mam dobry kontakt ze sobą. Chętnie przyznaję się do słabości czyli inaczej, nadmiernej „mocności” mojego ego. Taki dziennik, w którym szczerze obnażam swoje słabości, śmiejąc się z nich, w moim odczuciu pozwala dobrze rozprawić się z różnymi przywiązaniami. Ja lubię się dzielić tym, co piszę, bo to jeszcze dodatkowo wzmacnia mnie pozwalając radzić sobie z lękami przed odrzuceniem i daje mi komfort naturalnego bycia takim jakim chcę być wobec innych. Ale nawet szczere pisanie po cichu na własny użytek też może być dobrą formą praktyki duchowej. Jak to mówił żartobliwie jeden z nauczycieli których poznałem w Indiach: nie interesuje mnie jaki kit będziecie wciskać innym ludziom, być może w waszej pracy musicie to robić nieustannie, ale przynajmniej ze sobą samym bądźcie szczerzy.
Doktor Kataria w swojej książce „Inner spirit of laughter” stwierdza wprost, że przywiązania są głównymi przeszkodami utrudniającymi swobodny śmiech. Śmieję się, że bardzo chciałem wydać tę książkę w Polsce, aż stało się to kolejnym przywiązaniem: byłem blisko doprowadzenia do umowy doktora z dobrym polskim wydawnictwem aż porzuciłem sprawę widząc kolejne komplikacje i totalnie odpuściłem: nie dogadam ich ze sobą i zostawiam sprawę doktorowi… i Stwórcy. Taka zgoda na moją słabość, w tym wypadku niedostatek umiejętności negocjacyjnych, może i międzykulturowych, a na pewno skuteczności działania jest elementem pierwszej praktyki, którą zaleca doktor: akceptacji. Mam te różne przywiązania i cele: okej. Wszyscy ludzie może poza nielicznymi oświeconymi, mają jakieś przywiązania i nie ma w tym nic złego, żadnej winy, żadnego wstydu. Zresztą może i mają je wszyscy razem z tymi oświeconymi, w razie czego mam przynajmniej jedną znajomą na facebooku, która publicznie mówi, że jest oświecona i zaprasza ludzi by siedzieli z nią w ciszy, mogę ją spytać. Dobrze afirmować sobie: kocham siebie z moimi słabościami i przywiązaniami, ale i kocham siebie bez przywiązania. Nie jesteśmy doskonali i możemy zbliżyć się do doskonałości tylko akceptując swoje braki. Pewna miłość dla siebie i innych oraz łagodność jest bardzo dobrym uzupełnieniem demaskowania ego w medytacji i dzienniku.
Druga praktyka zalecana przez doktora Katarię to zrozumienie uniwersalnego prawa zmiany. Nic nie jest stałe w tym świecie, wszystko co żyje ciągle się zmienia łącznie z nami, naszymi przekonaniami Bodaj co 7 lat wszystkie komórki tworzące nasze ciało zmieniają się także nawet fizycznie stajemy się innym człowiekiem. Gdy zaakceptujemy, że nie wiemy co nastąpi za chwilę i nic nie trwa wiecznie, łatwiej jest pozbyć się przywiązań. Doktor zaleca by usiąść w ciszy i powtarzać 20 razy z każdym oddechem: „Życie jest zmianą, wszystko się zmienia i nic nie trwa wiecznie”. Właśnie usiadłem i wykonałem te praktykę. Jaką lekkość odczułem, jaki świeży czuję się – naprawdę polecam – tylko chwila i już możesz odczuć zmianę.
Trzecia praktyka to po prostu dawanie, bezinteresowne dzielenie się wiedzą, czasem, umiejętnościami. Dawanie, robienie czegoś dla innych w naturalny sposób rozpuszcza nasze ego. Warto przed snem spytać się: czy dziś zrobiłem choć jedną nawet drobną rzecz dla innych? Na kursach liderskich jogi śmiechu prowadzę taką medytację, gdzie możemy poczuć, że jesteśmy tu dla innych, ułatwiając im drogę do bezwarunkowej radości.
Czwarta praktyka to znajdywanie wyższej formy przywiązania. Doktor podaje przykład dziecka: jak podarujemy małolatowi rower dwukołowy to chętnie porzuci swój stary z trzema kołami. Z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że dzięki praktyce jogi i medytacji, mogłem zupełnie porzucić alkohol, który stał się totalnie zbędny jako środek by czuć się lekko, rozluźnić, pozwolić sobie na bardziej żartobliwy sposób bycia. Złośliwcy mogą powiedzieć, że jestem uzależniony od medytacji i śmiechu, a to kolejny rodzaj przywiązania. Nawet jeśli – odpowiem im- to jest to milowy krok do przodu bo wszystko co potrzebuję mam w sobie i nie muszę sięgać po żadne środki zewnętrzne by czuć się dobrze. Wśród osób, które szkoliłem z jogi śmiechu, jeden kolega w wzruszający sposób dzielił się z nami swoim doświadczeniem, że kiedyś by poczuć się przez chwilę dobrze musiał udać się do dilera, a teraz po prostu się śmieje z nami.
Piąta praktyka zalecana przez doktora to ćwiczenia oddechowe i medytacyjne, które prowadzę na warsztatach, pozwalają one bardziej połączyć się z całością stworzenia, co jest ostatecznym celem jogi. Szósta praktyka to po prostu nasze ćwiczenia śmiechowe z naciskiem na te, które pomagają nam obśmiać nasze ego i słabości szczególnie na przykład śmianie się z samego siebie przy obecności grupy. Także sama praktyka, którą się zajmuję jest narzędziem służącym do rozpuszczania przywiązań, tylko moją praktyką jako jogina śmiechu jest wykonywanie jej bez przywiązania do niej samej i do jej efektów. Ha ha ha!