Skip links

Kocie dusze

IMG_3660
Uwielbiam obserwować nasze domowe koty. W ogóle uwielbiam podziwiać jak bawią się małe dzieci i zwierzęta, słowem wszelkie istoty, które są bardziej tu i teraz niż ja. Na przykład jaką radość sprawia mi jak zobaczę jak mały, ale nieskończenie żywy, Jack Russel Terrier prowadzi na spacer swojego pana i ciągnie go raz w lewo, raz w prawo, nieustraszony, wszystkim totalnie zafascynowany. Z Anetą nie „dorobiliśmy się” póki co ani dzieci, ani psów, ufam, że jeśli jakaś dusza jest nam pisana to kiedyś przyjdzie i cieszę, się innymi psami i dziećmi i tym, że jesteśmy nowoczesną młodą rodziną z kotami. Tak więc w domu mogę podziwiać jak bawią się Czakra z Ganeszem, którego ze względu na częste, niegodne imienia boga z głową słonia zachowania, coraz chętniej nazywamy po prostu „szarym kotem”. Ganesza znam od zeszłej zimy gdy w śnieżny dzień usłyszeliśmy głośny miauk zagubionego, długowłosego brytyjskiego lorda. Szukaliśmy jego właściciela, ale i polubiliśmy tę piękną istotę, z czasem Czakra, ulubiona szylkretka Anety ograniczyła przemoc wobec młodego i tak został z nami Ganesz. I jak obserwuję Ganesza od prawie roku ciągle widzę te same schematy. Zaczepi Czakrę łapą, po czym spieprza zamiast stanąć oko w oko i powiedzieć no zawalczmy. Ostatecznie zawsze dostaje cięgi. Choć ciągle pcha się do jej michy, choć powinien wiedzieć, czym to grozi.
Inne schematy szarego kota to ciągłe ciamkanie, jedyny sposób w jaki potrafi okazać czułość. Widać, że odstawiono go wcześnie od matki i dlatego w moich koszulkach szuka namiastki sutka. Najchętniej przy jedzeniu czyli jak siadam w kuchni do posiłku (lub dowolny inny człowiek, który siądzie na moim miejscu, kot nie zauważa różnicy) to w chwili mojej nieuwagi wskoczy mi na kolana i po sekundzie będzie ssał koszulkę, która o ile w porę nie zareaguję, będzie zaraz pokryta kałużami zwierzęcej śliny. Co jeszcze stale robi szary? Goni za swoim cieniem, uwielbia szczególnie wskakiwać do wanny i łapać cień swojej kity drapiąc. Jak pomacham ręką nad wanną, kot zupełnie nie zwróci uwagi na moją rękę, lecz z wielką pasją będzie próbował upolować jej cień. Czakra z kolei woli łapać muchy i zupełnie nie wykazuje zainteresowania kwestią cienia. Szary kot jeszcze lubi szaleć w kuwecie, zamaszyści drapiąc i rozsypując piasek po całej łazience. No i niestety chętnie realizuje swoją głęboką potrzebę poza dozwolonym obszarem.
IMG_3658
Jak myślę o przyszłości szarego kota, to widzę go za 10 lat takiego samego, dalej ciamkającego, wykorzystującego każdą okazję by gonić za cieniem swojej kity w wannie. Dziś przy kąpieli rano miałem poważne przemyślenia, jak to jest z tą reinkarnacją. Czy dajmy na to, taki szary kot może ewaluować ku bardziej rozwiniętej formie? Czy taki kot nie powinien wyrwać się z zaklętego kola samsary czyli ciągłego ciamkania, gonienia za własnym ogonem w wannie i podsrywania aby na przykład w następnej rundzie stać się człowiekiem? Postanowiłem poradzić się w tym temacie Anety, która leżała akurat w sprzyjającym najgłębszym wglądom czasie tuż przed przebudzeniem. Aneta powołała się na Eckharta Tolle przypominając mi, że koty to mistrzowie zen i dodała „nie ma bardziej rozwiniętej formy życia niż kot” po czym zmieniła bok.
Wyszedłem na miasto. Tak naprawdę to z myślą by przemknąć przez miasto i złapać pociąg do innego. Wypracowałem prosty sposób by uchronić się przed oddziaływaniem warszawskiego pola frustracji. Należy tak zorganizować sobie życie, żeby nie musieć poruszać się po mieście w godzinach szczytu czyli tak od około 6.30 do 10 i od około 16 do 20. Bo gdy tak jak dziś próbuję przemknąć przez miasto o 8 rano czuję jak zbliżają się do mnie siły frustracja. Pierwsza myśl: co za kretyn wysłał tutaj nam krótkie 512. Przecież to powinno być pewne jak amen na koniec pacierza, że takie 512 to musi być długie bydle jak jamnik albo najlepiej 3 jamniki. A tak niepotrzebnie tłoczy się, ściska, łokciem i kolanem się obija i odbija tak wiele potencjalnie oświeconych istot. Lubię tak właśnie myśleć o wszystkich ludziach, sąsiadach z Targówka, którzy nie mówią mi dzień dobry, a już szczególnie tych pięknych duszach z Tłuszcza i Wołomina co na mur beton będą dosiadać się na Wileńskim. Zawsze zejdzie kilka minut, zawsze ktoś coś krzyknie, zawsze trzeba będzie wyjść, potem próbować jakoś z powrotem wejść. Zawsze kręcimy się w kółko jak mój szary przyjaciel goniący swój ogon czując, że jest na tropie innej istoty. Potem metro. Tyle pięknych, wspaniałych dusz goniących po schodach, przepychających się tak jak tylko jak im pozwalają duchowe moce. I tyle odważnych ludzi wskakujących do zamykających się drzwi tak jakby za minutę nie przyjechał kolejny pociąg, tak jakby naprawdę było warto chodzić do tej pracy i być tam głupią minutę wcześniej. Ale łatwo się mądrzyć jak już jestem w pociągu do Poznania, ale nie byłbym w nim gdybym sam dziś nie wskoczył, a potem na przystanku centrum nie torował sobie drogi do autobusu mocnym szamańskim zawołaniem „ha!”. Nie walczę z tym miastem, tylko się twórczo adaptuje, bo miasto te takie po prostu jest i jak już wchodzę w tę grę w pośpiech to jestem w niej na maksa. Mam to szczęście, że jeśli już poruszam się w okolicach 8 rano to zazwyczaj mniej uczęszczanymi trasami rowerem ale cóż czasem z bezgłośnym śmiechem staję się publicznym ZetTeeMem. A drugi element mojego przepisu na szczęśliwe życie w Warszawie to oczywiście regularne śmianie się i aktywny udział w naszych klubach śmiechu na przykład w ze mną co środę przy koniu na Polu Mokotowskim lub u Diany w Good Life Acdemy na Saskiej Kępie.

IMG_3663
Klub śmiechu na Polu Mokotowskim – najlepszy sposób na warszawskie pole frustracji, 11.6.2014

Należę do najwięcej się śmiejących ludzi w naszym kraju, ale ciągle miewam nieskończoną ilość okazji do frustracji. Ciągle zdarza mi się gonić za własnym ogonem, choć wkładam w to coraz więcej świadomości. Moja podstawowa frustracja od lat związana jest z techniką. Taki schemat dałem sobie wtłoczyć, że jakiekolwiek sprzętu technicznego sobie nie sprawię, to on się psuje lub ja go psuję w jakimś niewiarygodnie szybkim tempie. Przez ostatnie 2 lata miałem może 10 kolejnych słuchawek, fakt, że dużo je używam bo dużo podróżuję i nie lubię trzymać telefonu przy głowie. Ostatnie takie niebieskie Panasonica przeżyły nawet Indie, ale nagle odmówiły posłuszeństwa, choć nie stało się nic. W zeszłym roku pierwszy raz stałem się użytkownikiem smartfona, ale po miesiącu upadł mi jak goniłem w Toruniu na pociąg i od tej pory nie mogę nagrywać filmików i robić zdjęć. Bardzo denerwowałem się na humorzastość i ciężar mojego laptopa Toshiby i kupiłem sobie jesienią lżejszego Lenovo z ekranem dotykowym. Ładny komputerek, którego nawet głaskałem, najpierw wybuchł taką namiętnością, że spalił ekran dotykowy, był 3 razy w naprawie, coś tam wymienią, coś tam pomajstrują, ale ciągle nie chodzi jak należy.
Gdy Lenovo wybrało się na kolejną długą wycieczkę do Niemiec, uznałem, że nie czekam aż wróci z komputerowego spa i ważne bym miał w swojej pracy lekki i mobilny komputer, kupiłem jak dotąd najdroższą rzecz w moim życiu Ultrabook Acer. Lekki, ładny, biały, w sekundę się ładował. Ale mój nowy kolega, którego tylko ze względu na eksperymenty na świadomości nie nazwę draniem, bardzo szybko złapał wirusa, straciłem dużo potrzebnych danych. A teraz często jak na nim piszę w podróży przy drobnym drgnięciu pociągu wyłącza się i tracę tekst, który właśnie napisałem. A czasem sam gaśnie nagle mimo że stoi prosto, jest naładowany, a ja prowadzę warsztat i mam odtwarzać z niego muzykę. I po każdym takim zgaśnięciu powraca jeszcze do ustawień fabrycznych, zmieniając mi na przykład polską klawiaturę na angielską, czego już mój umysł nie jest w stanie pojąć. W razie czego do niedawna muzykę mogłem puszczać ze smartfona (Samsung Galaxy tralalala), ale w tym tygodniu znów mi wypadł z kieszeni i uderzył akurat pod takim kątem w glebę, że nadwerężył właśnie mięśnie odpowiedzialne za muzykę. Ludzie jeszcze mnie słyszą, jak do nich dzwonię, ja też ich słyszę, pewnie do czasu kolejnego podskoku wesołego telefonu.
IMG_3671
Ba jeszcze został rower, telepie mi się błotnik, przerwał się przewód od dynama, przerzutka ciągle szwankuje, koszyk odpada, a w serwisach nie chcą mi pomóc bo jest sezon i mają ręce pełne roboty. I zdarza mi się wkurzać na wszystkie firmy, czuć w sobie złość na nie, na siebie, że doprowadziłem do upadku telefonu, że mogłem być tak głupi, że kupiłem tego nieszczęsnego Acera. Próbowałem to zmienić miłością do przedmiotów, ale z nimi jak z ludźmi, to że je kocham, nie znaczy, że będą robić to czego ja zapragnę. Śmieję się z tego, że kręcę się z tą całą elektroniką jak mój kot za ogonem i cóż jakoś ludzie szczęśliwie żyli miliony lat bez tych wszystkich gadżetów. Najwyżej nie podzielę się zdjęciem z akcji, najwyżej czegoś nie napiszę, czymś się nie podzielę. Trudno „Tak haraszo i tak haraszo” czyli „tak dobrze i tak dobrze” jak głosi rosyjska mantra mojego kolegi Andrieja, którego poznałem w Indiach. Ale nie powiem, marzy mi się, że ktoś kiedyś z tymi technologiami mi pomoże by ten drobny skrawek życia uczynić naprawdę prostym i działającym.
I powtarzam też sobie, że i tak wszystko jest w umyśle. Zawsze mam wybór by wkurzać się lub śmiać. I ufam Górze, że wszystko jest po coś, jak czegoś nie rozumiem czemu to ciągle mi się przytrafia staram się jak Hindusi ze spokojem przyjąć okej, taka karma. Nie chce ciągle kupować nowych technologicznych gadżetów, a naprawa często jest droższa niż nowy sprzęt, okej taka karma moja, trochę karma tego świata, tej jego bogatszej części. Czasami sobie mówię, że moja dusza nie przyszła na ten świat by żyć wygodnie. Nie przyszła też po to też by ciągle siłować się z przeciwnościami losu. Ale by być ponadto.
 
A może tak spojrzeć na duszę pod innym kątem?
A może tak spojrzeć na duszę pod innym kątem?

Wczoraj poprawiło mi humor spotkanie z koleżanką. Przyszedł mi dzięki naszej rozmowie nowy pomysł. Jako, że moje propozycje wakacyjne wyjazdów z miękkim, radosnym rozwojem, nie spotykają się z takim zainteresowaniem jakbym chciał, czym staram się nie martwić, choć z automatu się martwię, bo jednak ciągle nie potrafię o czym marzę, w tym systemie działać zupełnie nie myśląc o rezultatach moich działań, chcę zaproponować coś nowego. Coś co będzie na tyle bliskie mnie i moim wartościom, że będę miał z tego radość, a także coś, co okaże się świeże i ciekawe dla ludzi by zdecydowali się skorzystać z tego co proponuję. Panie i panowie, oto moja propozycja: czas na rejs z twardy rozwojem.
Formuła tego rejsu będzie taka: czarterujemy jacht powiedzmy na tydzień ale taki większy powiedzmy na 15 osób. I połowa miejsc będzie dostępna dla wszystkich, a połowę zajmą zaproszeni przeze mnie goście specjalni. Będą to osoby, z którymi obcowanie w ostatnich latach było dla mnie szczególny wyzwaniem, które uczyły mnie jak stawiać granice, jak nie przejmować się opiniami innych, jak czasami nie-działać, a czasami działać, jak wiedzieć i robić swoje pomimo wszystko. Jednocześnie unikając niepotrzebnego oceniania ludzi i zamykania ich w więzieniu moich określeń. Czyli „rozwojowe” osoby, które czy chcecie tego czy nie, przyspieszą wasz rozwój. Nie chcę pisać kogo konkretnie zaproszę, bo dobrze by był element niespodzianki, ale będą to same osoby, które poznałem w środowisku rozwojowym przez ostatnich 5 lat. Pierwszy to „gość all inclusive” imponuje mi swoją bezpośredniością, którą można odebrać jako bezczelność. Jak uznacie, że wreszcie to jest gość co szczerze mówi czego chce i nie dba o konwenanse i zdecydujecie się go przenocować, może okazać się wybrednym gościem hotelowym, bo oczekuje odpowiedniego łóżka, pościeli w określonych kolorach i absolutnej ciszy. Nawet potrafi uciszyć gospodarza jeśli ten za głośno kaszle w swoim pokoju. Gdy spróbujecie rozmawiać z nim o tego typu sytuacjach, możecie usłyszeć coś w rodzaju, że on „słucha siebie i ma tym momencie taki poważny proces, który pozwala mu jedynie brać a nie dawać”.
 
jedno z wcieleń Ganesza, Kochin, Indie 2014
jedno z wcieleń Ganesza, Kochin, Indie 2014

Drugą gwiazdą będzie oświecony analityk osobowości. Doznał jakiejś formy oświecenia i podobno rozprawił się ze swoim ego, które zdekonstruował, unicestwił i teraz ma misję rozbrojenia ego wszystkich innych ludzi. Dlatego gdy zapytasz go po prostu „jak się miewasz?” możesz usłyszeć wywód w rodzaju: „kto kogo pyta jak się co miewa i czemu to ma służyć? Nie ma żadnego ja ani ty ani podmiotu który mógłby się miewać”. Po czym jednak pojawi się nagle „ja” i „ty”: „to nie ja jestem istotny, tylko ty, to twój lęk, twoje zranienie, które nie pozwala ci przyjąć świata takim jakim jest i każe ci pytać mnie o to jak się miewam by oprawić sobie humor i poczuć się bezpiecznie w moim towarzystwie”. I jeszcze na dokładkę wziąłbym „mistrza feedbacków” czyli gościa, który czeka tylko na okazje by skomentować to co robisz niezależnie od tego czy prosisz go o takie komentarze zwrotne. Na początku mojej kariery jogina śmiechu miałem warsztat gdzie trafił się taki mistrz i przerywał mi zajęcia komentarzami w rodzaju „nie widzisz, że ta kobieta pięknie się śmieje naturalnie, a ty już ogłaszasz kolejne twoje sztuczne ćwiczenie”. Nie wiedział że w jodze śmiechu wskazaniem jest, aby prowadzący przerwał ćwiczenie i zapodał następne w momencie gdy ludzie bawią się najlepiej, a nie czekał aż wyśmieją się do końca, siądą pod ścianą lub zaczną gadać. Po paru bezskutecznych próbach wyciszenia go, ustawiłem go wtedy mówiąc, że to ja prowadzę zajęcia, a nie on i następnym razem możemy się zamienić, ale nie dziś. Na koniec gdy zapytałem ludzi o odczucia z radosną miną zawołał „a teraz moje feedbacki” i wszyscy się śmialiśmy. Poradzenie sobie z jego feedbackowatością dało mi więcej sił i pewności siebie. Także taki mam pomysł: jak mój rejs w lekkiej energii z przyjemnymi ludźmi praktykującymi jogę śmiechu nie wypali, to zacznę organizować rejsy z twardym rozwojem, rejsy z gwiazdami rozwoju. I to właśnie tych kilka pięknych dusz pomoże mnie i Wam byśmy nie kręcili się za swoim ogonem jak szary kot. Hi hi ha ha ha
Ten tekst został napisany na ultrabooku Acer Aspire S7 z systemem Windows 8. Komputer kupiony zaledwie 2 miesiące temu zgasł mi 18-krotnie za każdym razem traciłem znaczące partie tekstu i musiałem jeszcze raz to przemyśleć i pisałem nastepnym razem krócej. Niektóe zdania poprawiałem 7-krotnie. Zachowałem spokój, praktykując wytrwałość i relaksację, dziękuję Ci Acer za ciągłe okazje do rozwoju i śmiechu przez wyzwania, ciągłe przypomnienia twojego hasła „expore beyond limits”! Hi hi ha ha ha, Przyjacielu!
Indie, powracam do nich z miłością i śmiechem :)
Indie, powracam do nich z miłością i śmiechem 🙂