Skip links

Siła miłości

Nie ma większego cudu niż oglądanie miłości w działaniu, która pokonuje kolejne bariery i zaskakuje swoją mocą i prostotą.

ja i mój dziadek Zygmunt, jestem dumny, że mam takiego dziadka
Ja i mój dziadek Zygmunt, jestem dumny, że mam takiego dziadka! (fot. Agata Bielska)

Jako przedszkolak byłem dumny, że mam 3 babcie. Nie 2 jak reszta dzieci tylko właśnie 3! Nie potrafiłem wyjaśnić czemu, uznałem, że to specjalne wyróżnienie, które spotkało mnie urodzonego w dzień świąteczny. To był mój podstawowy argument na rzecz obrony własnej wartości w przedszkolu – no może nie mam narzeczonej jak wszystkie chłopaki w naszej grupie, ale mam aż 3 babcie! Z czasem oczywiście na fali przebudzenia, kiedy przestałem wierzyć w to, że 22 lipca jest dniem wolnym od pracy ze względu na moje urodziny jak i w istnienie świętego Mikołaja, dowiedziałem się, że dziadek z babcią się rozwiedli i jeszcze obowiązuje na świecie zasada, że babcie Krysię zaprasza się w pierwszy dzień świąt, a dziadka Zygmunta z babcią w Marylką w drugi. Po latach dogadaliśmy się już jako Piotr a nie Piotruś z trzecią babcią, że będzie po prostu moją ciocią. Coś uporządkowaliśmy, ale magia trochę wyparowała.
Najmniej było tej magii na imieninach dziadka i cioci, gdzie najlepiej oprócz wojennych piosenek dziadka, zapamiętałem ich ciągłe kłótnie, poprawiania się i naskakiwanie na siebie nawzajem. Już z góry programowaliśmy się z rodzicami, że jedziemy tam słuchać ich beznadziejnych sprzeczek i czasem śmialiśmy się z tego, a czasem było naprawdę ponuro. Dlatego już jako trochę już większy człowiek przestałem zaglądać na ich imieniny.
Nagle się dowiedziałem. Moja trzecia babcia miała wylew. Nic już nie ogarnia z tego świata, ale żyje, leży w stabilnym stanie w szpitalu. Zadzwoniłem do dziadka. Dziadek płacze prawie do słuchawki ale nie mówi nic o żonie, tylko o jej obrączce, że zabrali ją w obrączce i nie ma już tej obrączki. Jedziemy razem do szpitala. Dziadek całą drogę mówi o tej obrączce, że ona z jego sygnetu wojskowego była zrobiona, ze to bardzo wartościowa obrączka. Wchodzimy na sale w tych śmiesznych fartuszkach. Nie do końca legalnie, bo tam tylko jedna osoba może być przy chorych. Dziadek domaga się obrączki. Pielęgniarka sprawdza w szufladzie. Nie ma. Dziadek grozi, że jak mu natychmiast nie przyniosą obrączki to wezwie policje. Mówi, że był komendantem straży przemysłowej i z nim nie ma żartów. Mama zawsze dbająca o dobre relacje z ludźmi, próbuje odkręcić sytuacje, usprawiedliwiać, że „tato nie chciał” i „ma swoje lata”, ale już cały oddział zostaje zmobilizowany.
Po chwili inna pielęgniarka chyba nawet kierowniczka przynosi dziadkowi obrączkę żony, przeprasza i mówi, że była w jakimś innym sejfie. Dziadek dziękuje jej i spokojnie mi tłumaczy, że czasem trzeba pogrozić by ludzie się postarali. „Ale rób to zawsze ze spokojem – mówi mi – cicha woda brzegi rwie”. Tak, tak, potwierdzam i czuję, że to cudowne, że jeszcze mam tego jedynego starszego przodka, od którego mogę się jeszcze czasem czegoś uczyć. Poza tym połączenie empatii i delikatności mojej mamy z mocą, stanowczością i umiłowaniem jasnych zasad mojego dziadka to jeden z głównych tematów rozwojowych mojego życia. Uważam, że obydwie umiejętności są równie wartościowe, a doświadczenie mi pokazało, że jak ograniczałem siebie do matczynej miękkości i współczucia to wyrzekałem się swojej mocy i różne typy nieznające języka miękkiej miłości, nazywając mnie „Piotrusiem” mogły mnie robić w konia. Dlatego dziś z dumą, mówię, że mam dziadka oficera artylerii Wojska Polskiego i komendanta straży przemysłowej. A dziadek czując moją miłość i szacunek, wybrał się w zeszłym roku na mój warsztat jogi śmiechu.
Znalezienie obrączki usuwa przestrzeń pretensji. Zostaje tylko miłość. Dziadek próbuje nawiązać kontakt z żoną. Wyjmuje z parcianej siatki w kratkę jogurt. Trzęsącą się dłonią próbuje nakarmić ciocię jogurtem. Widać, że ta nie chce jeść, tylko brudzi się cała bielą jak dziecko. Wiem, że to jeden z kanałów wyrażania miłości więc, też nie chcę dziadkowi odebrać tej możliwości, ale po chwili czuje, ze trzeba przerwać z troski o trzecią babcie. Dziadek wyciąga szampon w sprayu. Próbuje sprayować jej włosy. Dłoń się mu trzęsie, ale czuje, że to ważne by on to osobiście mógł zrobić a nie ja, droga bywa ważniejsza od celu. Po chwili dziadek sięga znów po jogurt, wyczerpały mu się pomysły na wyrażenie miłości. Ciocia spogląda w moją stronę. Czuje, że się rozumiemy, mówię jej cicho, że ją kocham. Intonuje dla niej relaksujący dźwięk, czuje jak z błogością przymyka oczy. Po chwili przychodzi do mnie pielęgniarka z pretensjami, ze tu nie wolno mruczeć, bo ona się bała, że jakieś urządzenie się włączyło.
Chwila ciszy. Wtedy dziadek spogląda na ciocię. „Czy ty mnie pamiętasz? Znasz moje imię? Mrugnij okiem, że mnie poznajesz”. Ciocia patrzy na niego czystym spojrzeniem wszystko i nic jednocześnie rozumiejącym i nierozumiejącym. Nigdy nie widziałem takiej zgodności i połączenia między nimi. W tym momencie nagle z jakiegoś radia na korytarzu słyszę stary miłosny szlagier „Time of my life” z Dirty Dancing. To nie może być przypadek: to był pierwszy film jaki całą rodziną oglądaliśmy na magnetowidzie, w tamtych czasach jedyna miłosna alternatywa dla Rambo. Dziadek trzyma ciocię za dłoń. Nic już nie mówi. Jest tylko pusta przestrzeń. Jest tylko miłość.