Skip links

Czemu „dresy”, „pakerzy” i „karki” interesują się jogą śmiechu?

DSC03998

Być może zaskoczył Was tytuł tego tekstu, ale całkiem poważnie postaram się udzielić odpowiedzi na zawarte w nim pytanie. Otóż od jakichś 2 miesięcy obserwuję bardzo silne i zaangażowane zainteresowanie jogą śmiechu specyficznej grupy mężczyzn. Zainteresowanie to na razie jest głównie widoczne w internecie, mężczyźni z profilami na facebooku przedstawiającymi zdjęcia kulturystów i pakerów komentują to co publikuję na naszym fan page Jogin Śmiechu, piszą do mnie wiadomości, zapraszają mnie do swoich siłowni…. Jeden nawet stworzył bardzo karkołomną parodię mojego fan page, inny żartowniś zrobił jakiś narkotyczny-techno remiks mojego wideo. Na jeden z moich kursów na facebooku zapisało się około 10 chłopaków z pakerskimi fotkami. Moje filmy na kanale Jogin Śmiechu na Youtube biją rekordy popularności z których jeden mając prawie 100 tysięcy odsłon daje mi wskaźnik popularności na poziomie największych gwiazd polskiego Youtube. Już nie tylko poważne media, ale i portale plotkarskie zaczęły pisać o jodze śmiechu, przerabiać niewybrednie moje filmy, za czym oczywiście idzie fala „hejtu” na youtube i różnych internetowych forach. Iluś panów „kurwa to, kurwa tamto” musiało polubić mój fan page i czasami ledwo co zdążę opublikować nowy wpis a już zaraz mam kolejne powtarzalne komentarze o tym, czy coś „jarałem” lub jak bardzo „popierdolony” jestem. Czy się tym martwię? Nie specjalnie. Po prostu traktuję to jako oznakę rosnącej popularności jogi śmiechu. A cała sytuacja skłoniła mnie do podzielenia się kilkoma ciekawymi spostrzeżeniami, przemawiając z perspektywy niepraktykującego, ale jednak socjologa. Do tego dodaję jogiczną perspektywę kochania świata i wszystkich ludzi takimi jakimi są i dlatego te kategorie „dresów” czy „karków” używam w cudzysłowie i przymrużeniem oka pamiętając, że jakkolwiek by człowiek nie był zagubiony, to w głębi jego oczu mogę dostrzec jego piękną, czystą duszę.

Sam od około 10 lat intensywnie uczestniczę w świecie rozwoju osobistego – należę do tych maksymalnie 5% społeczeństwa, które uczestniczą w szeroko rozumianych warsztatach rozwojowych poddają się coachingom, monitoringom, terapiom. Jest to w sumie niewielka grupa osób, które uważają, że warto poświęcać czas i pieniądze na to by lepiej zrozumieć siebie, siebie w relacji z innymi ludźmi, albo nawet siebie w relacji z całym światem i Absolutem. Osoby te podzielają przekonanie, że człowiek poprzez swoje przekonania i działania może uczynić swoje życie lepszym i szczęśliwszym, mają większą lub mniejszą, ale choćby jakąś elementarną motywację do pracy nad sobą – poznawania swoich schematów i ograniczeń by je zaakceptować, a może nawet przekroczyć. Osoby z naszej subkultury „rozwojowców” (takich nie mięśniowych, a mentalno-sercowych „pakerów”) często widzą w swoim myśleniu i działaniu przyczyny pewnych stanów i wydarzeń. Czyli jak na przykład rozpadnie się im związek, zamiast przyjmować jak większość społeczeństwa, że stoi za tym zło lub pewna nieadekwatność drugiej osoby lub ślepy los na który nie mają wpływu, po niezbędnym do opadnięcia emocji okresie, pytają się: co mogę zmienić w moim myśleniu i działaniu by być mądrzejszym i uniknąć błędów przeszłości? Podobnie na przykład w wypadku kłopotów finansowych, zamiast złorzeczyć światu, politykom, rodzicom czy innym rzekomo za to odpowiedzialnym, zaczynają przyglądać się swoim schematom finansowym, które utrudniają im doświadczanie obfitości. Większość osób z tej grupy to osoby bardzo dobrze wykształcone, inteligentne, w miarę dobrze sytuowane majątkowo na poziomie klasy średniej. Można spojrzeć na tę część społeczeństwa jako pewien rodzaj świadomej elity społeczeństwa. Większość trenerów prowadzących warsztaty rozwojowe zwyczajnie ogranicza się do tego świata i nie ma potrzeby nawiązywać kontaktu z tymi spoza niego.

DSC04091

W socjologii, psychologii, naukach o wychowaniu i zarządzaniu popularny jest ciągle pochodzących z lat 1960-ych schemat piramidy potrzeb Abrahama Maslowa. Maslow przedstawił po prostu typową dla większości społeczeństwa hierarchię potrzeb – najpierw jest potrzeba bezpieczeństwa, potem potrzeba kontaktu, uznania, a na samym wierzchołku piramidy umieścił samorealizację czyli dopiero syci i ustawieni zastanawiają się, jak znaleźć spełnienie w tym życiu. Schemat ten oddaje pewną prawidłowość, choć zdarzyło mi się nieraz spotkać osoby o naturze artystycznej i w specyficzny eteryczny sposób uduchowione, które żyją wedle odwróconej piramidy Maslowa czyli takie, które muszą pójść na wyjątkowy warsztat, koncert, satsang… a potem mają kłopot z tym by znaleźć na czynsz i generalnie nisko cenią materię. Niemniej, niemal wszystkie osoby które trafiają na warsztaty rozwojowe, terapeutyczne, coaching, możemy zaliczyć do szeroko rozumianej klasy średniej czyli osób z „przyzwoitymi” parametrami społecznych- najczęściej w przynajmniej średnim stopnie zamożnych i wykształconych i mających ponadprzeciętne szerokie horyzonty (w socjologicznym żargonie mówi się o „kapitale kulturowym” czyli np. znajomości kultury, rodzaju języka, którym się posługujemy, wykształceniu jako istotnym wyznaczniku społecznej pozycji). I teraz mam wrażenie, że w wypadku jogi śmiechu doszło do ciekawego fenomenu, że metodą tą zainteresowały się w znaczącej ilości osoby spoza świata rozwoju a nawet spoza klasy średniej. Powiecie, że nie są one zainteresowane, tylko nabijają się z tego co ja i inni, jogini i joginki, śmiechu robimy? Otóż, dla mnie to, że na jakieś zjawisko przeznaczasz swój czas i uwagę jest już wyrazem zainteresowania, niezależnie od stosunku emocjonalnego jaki by temu towarzyszył. Czas teraz wniknąć w naturę tego zjawiska, które postrzegam jako dużą szansę dla nas by naprawdę uczynić Polskę bardziej otwartą i roześmianą.

Większość ludzi ma dosyć zamknięty, ukształtowany system poznawczy czyli mówiąc prostszymi słowami dosyć prostą „maszynkę do życia” -coś na wzór mocno już popsutego samochodu, którym mimo to próbują się wybrać na księżyc. Mają swój system przekonań, który jest rodzajem koktajlu tego co najczęściej zupełnie nieświadomie dostali od rodziny, szkoły i swojego środowiska. Na ten system się składają proste, definitywne sądy: „to lubię”, „tego nie lubię”, „tych lubię”, „tych nie lubię” i przekonania o naturze świata: „jest Bóg” lub „Boga nie ma”, ludzie są „wredni i wyrachowani” lub wręcz przeciwnie „cudowni i wspaniali”. Większość ludzi żyje z automatu. Kiedyś, gdy jako wykładowca akademicki prowadziłem zajęcia ze studentami lubiłem robić różne eksperymenty. Mój ulubiony to była tablica do gry w kółko i krzyżyk 6 na 6 pól, którą rysowałem na tablicy. Mówiłem studentom podzielonym na 2 grupy że za każdą linię krzyżyków czy kółek, którą narysują dostaną tabliczkę czekolady. Tylko w jednej 1 na 10 grup pojawiał się ktoś, kto potrafił wpaść na to, że można by się dogadać z przeciwnikami i każdy zespół dostałby po 3 czekolady. Większość z automatu zaczynała grę skupiając energię na rywalizacji i w efekcie nikt nie skompletował linii i ja nie miałem co zrobić z aż tyloma czekoladami (nie znałem wtedy jeszcze Anety, która wiedziałaby). Większość ludzi ma też utarte przekonania o śmiechu, brzmią one mniej więcej tak: „śmiech jest czymś naturalnym, co przytrafia się mi od czasu do czasu” i „nie można zrobić nic więcej by śmiać się więcej” lub „człowiek, który śmieje się dużo musi coś wypić lub wypalić parę jointów”.

I nagle taki człowiek ze swoją umiarkowanie dobrze działającą maszynką do życia za sprawą mediów czy internetu zostaje postawiony wobec czegoś co kłoci się z jego sądami. Widzi filmik z ludźmi, którzy spotykają się w parku by wspólnie śmiać się. I to bez browara, bez kwasa, bez marychy. Jeszcze na dodatek wygląda, że zrobili w ogół tego cała filozofię, nazywają to jakąś „jogą”, cholera wie, jeszcze jakieś wschodnie mistyki do tego dodają. Jako całość ten zlepek wyobrażeń o jodze śmiechu, które docierają do nich jednie w wersji uproszczonej, pop, wypranej z głębszych znaczeń, idealnie pasuje do tego by mieć jakiegoś „innego” z którego można szydzić: oj jaki jest głupi, przecież on nie wie, że świat jest taki i taki, on nie wie, że przecież nie można…

DSC03816

Efekty tego mogą być dla nas, joginów śmiechu, na pierwszy rzut oka niełatwe. Zapewne większość osób, które przychodzi do mnie na kursy instruktorskie chciałaby pracować po prostu spokojnie z tymi, którzy sami zainteresują się taką praktyką czyli z ludźmi spośród tych świadomych 5 % społeczeństwa, a nie męczyć się z nabuzowanymi klientami sklepów z odżywkami dla siłaczy mówiącym językiem „kurwa-polskim”. Nikt z nas, trenerów i liderów jogi śmiechu nie chce zmieniać ludzi na siłę, wolimy krok po kroku ofiarowywać lub proponować jogę śmiechu ludziom, szkołom, firmom, szpitalom – wszystkim tym, którzy sami tego chcą. Jest tego zainteresowaniaa naprawdę dużo bo mamy narzędzie na tyle proste i uniwersalne i trafiające w tak powszechną potrzebę lepszego zdrowia i większej radości i szczęśliwości, że właściwie prawie każdemu mogłoby to się przydać jak nie sposób na wzmocnienie swojego optymizmu to chociaż ciekawą integrującą zabawą. I teraz to co się dzieje, to po prostu odzywają się ci, którym najbardziej brak radości i którzy by najbardziej potrzebowali naszej pomocy. Wyobrażam sobie jak smutne musi być życie człowieka, którego głównym celem życia jest budowanie swojej masy fizycznej za pomocą siłowni, walk i pakerskich używek. Jak smutne musi być życie ludzi, którzy codziennie chodzą do pracy, której nienawidzą i jakby tylko dali sobie wewnątrz pozwolenie natychmiast by ją rzucili. Ale nie rzucą jej bo mają niską wiarę w siebie i dużo społecznych lęków o to, że bez tej pracy po prostu nie przetrwają. I poza tym jadą z automatu jak moi studenci którzy woleli grać w kółko i krzyżyk przeciw innym, niż pomyśleć jak można łatwo dogadać się i mieć 3 czekolady. Ilu jest nieszczęśliwych ludzi! Żyjących w kłamstwie, oszukujących swoich pracodawców, partnerów i…siebie samych. Wydających fortunę na środki zmieniające świadomość lub uspokajające, które przynoszą im chwilową ulgę w cierpieniu. I jak tacy ludzie -obojętne czy to umięśnione „karki” z piwskiem głośno wyczekujący pod blokiem niedzielnego meczu czy wykształceni, inteligentni, ale cyniczni i nieszczęśliwi ludzie siedzący po godzinach w biurze- zetkną się z komunikatem o tym, że jest sobie gość, albo jakaś gromadka ludzi, którzy się po prostu śmieją bez powodu i dzięki temu są bardziej szczęśliwi mają na to zareagować?

Otóż sprawa jest prosta i przebiega wedle przewidywalnych schematów psychologii społecznej. Mahatma Gandhi, dla mnie genialny wzór przywódcy, który pokazał, że można dokonać niemożliwego i pokojem i prawdą serca pokonać przemoc i wyzwolić z kolonialnego ucisku kilkuset-milionowy naród, zawarł w to prostej i celnej maksymie „najpierw będą cię ignorować, potem będą z ciebie szydzić, później będą z tobą walczyć, na koniec zwyciężysz”. Pierwszą reakcją ludzi na coś zupełnie innego, niezgodnego z ich schematami wedle których żyją, coś, co potencjalnie mogło by zmienić ich życie jest odrzucenie, zignorowanie. W ogóle unikamy informacji, nie słuchamy ludzi mówiących „nienaszym” językiem, bardzo wybiórczo postrzegamy świat, czytamy tylko nasze ulubione czasopisma i nie sprawdzamy co piszą inne. Ale jeśli coś jest na tyle silne, że nie możemy od tego uciec, zaczynamy to negować, wyśmiewać. Przyznanie zasadności drodze jogi śmiechu mogło by bowiem poddać wątpliwość sens ich dotychczasowego życia, ciężkiej znienawidzonej pracy, opartego na teatrze wzajemnego oszukiwania związku, ciężkiej harówy na siłowni, upijania się lub narkotyzowania, hejtu niczym nowotwór pożerającego im serca. Brzmi to tak: „Ten gość mówi, że można żyć inaczej, w prosty sposób śmiejąc się i dzieląc się radością z innymi – to niemożliwe: albo ściemnia, albo jest szalony. Więc wyszydźmy to, sprowadźmy do głupoty”. Gdy okaże się, że nie da się tego wyszydzić i zamknąć temat, że jednak jest spore grono ludzi, którzy z tego korzystają w to wierzą, może zacząć się etap walki. Ci inteligentni, choć nieco cyniczni, zza biurek na 20 piętrze mogą zacząć przytaczać wybiórczo wybrane argumenty bardziej lub mniej naukowe mówiące, że to nie działa lub ironizować. Kolega „kark” nie będzie szukał bon motów ani robił researchów, będzie chciał walczyć jedynymi znanymi sobie ręcznymi metodami. Jeden już na Przystanku Woodstock wtargnął na moje zajęcia i porwał się na mnie z piąchami, inni wysyłają mi internetowe pogróżki. To jest ryzyko związane z zabieraniem się za zmienianie świata, stara rzeczywistość smutku i nieszczęścia zrobi wszystko by się obronić.

DSC03777

Co jest na to lekarstwem? Nic innego jak konsekwencja, cierpliwość i wytrwałość. Czyli po prostu robimy swoje i cieszymy się każdym kolejnym spotkaniem, każdym kolejnym człowiekiem, który przyszedł do nas na zajęcia lub napisał maila o tym jak mu pomogła joga śmiechu. Ważne jest by wysłać jak najwięcej różnorodnych komunikatów o tym, co może dać joga śmiechu, że to jest naprawdę zarazem proste i poważne narzędzie budzenia w sobie ducha radości i budowania pokoju na świecie. I to nie tylko ja, ale my wszyscy, którzy mamy pozytywny stosunek do tej praktyki. Kropla drąży skałę. Ja to lubię porównywać z otwieraniem kokosa, jego skorupa jest bardzo twarda, ale jak dostaniesz się do środka znajdzesz boski netar i miążśz. Naprawdę jak napiszesz na facebooku czy powiesz znajomym na spotkaniu, że chodzisz na jogę śmiechu, kochasz, lubisz, szanujesz, kochasz i rozumiesz, zwiększasz prawdopodobieństwo, że inni też z tego skorzystają, a zmniejszasz prawdopodobieństwo, że twój sfrustrowany znajomy pośle w naszym kierunku hejty i cegły. Gandhi powiedział, że na koniec zwyciężymy, a mówił to do wszystkich ludzi, którzy żyją wedle tego co płynie z ich serca. Ja mu ufam, nie tylko dlatego, że dużo jeżdżę do Indii i tam spogląda on na mnie z każdego banknotu, ale wiem, że gość po prostu się znał na rzeczy.

Chętnie też z Wami podzielę się moim sposobem reagowania na internetowe hejty tak by po mnie spływały, a nawet wzmacniały mnie w mojej Misji. Otóż, pierwsza zasada brzmi: energia podążą za uwagą. To co nie istnieje w świadomości zwyczajnie nie istnieje. Czyli nie patrzę na to co pojawia się pod moimi filmami na youtube czy na forach pod artykułami o jodze śmiechu wiedząc, że fora internetowe to jedyne miejsce, gdzie sfrustrowani ludzie mogą wyrzygać trochę swojego hejtu. Może dobrze, że istnieją, bo inaczej by się udusili. Po drugie: dbam o piękno przestrzeni, w której jestem, tak fizycznej, jak i mentalnej, odpowiedni pokarm dla duszy i ciała, odpowiednią muzykę, odpowiednie wzmacniające żywe kontakty z ludźmi i żywy kontakt z samotnością. A spogldając z tej przestrzeni, dochodzę do trzeciego wniosku: to przecież mnie nie dotyczy! Gdy nie przyjmujesz brudu, on się na tobie nie zatrzyma. Raz zobaczyłem pod jakimś moim filmem komentarz jakiegoś bardziej inteligentnego cynicznego hejtera nie z tych co rzucają mięchem, tylko tych co silą się na jakąś inteligentnie wbitą szpilę. Gość ten napisał coś w tym stylu: pokazywałbym ten film jako obowiązkowy w szkołach by pokazać dzieciakom jak marnie kończą absolwenci humanistyki. I tak przeczytałem to i zaśmiałem się głośno przez kilka minut: tak marnie jak kto, jak ja? Mam pracę, którą kocham, w której jest duża przestrzeń na kreatywność i mało rutyny, ciągle spotykam mnóstwo ludzi i towarzyszę wspaniałym ludziom w pięknych przemianach ku bardziej radosnemu życiu, szczęśliwie zarabiam na tyle dobrze i praktykuję zdrowy minimalizm by nie tylko mieć wszystko co potrzebuję do życia, ale raz do roku wybrać się z ukochaną na 2 miesiące do Indii, które tak bardzo uwielbiam. Kochany przyjacielu, to błogosławieństwo, przywilej, a nie „marny koniec”! Tego typu komentarze pomagają mi dostrzec, że ludzie komentują jakąś wirtualną rzeczywistość, jakieś wirtualne wyobrażenie o mnie na podstawie filmiku czy innej migawki w necie, a nie coś co dotyczyłoby mnie realnie jako człowieka. Poza tym praktyka medytacji i jogi bardzo pomaga mi poczuć, że jestem czymś znacznie większym niż moje ciało, umysł i tożsamość, człowiek znany innym jako Piotr i z tej perspektywy ani mnie grzeje ani mrozi, co inni gadają o Piotrze, ale o tym to może już innym razem. Om. Dużo miłości dla wszystkich! Amen.

DSC04101

fot. Piotr Bielski, Varanasi, Indie, luty 2015