Skip links

„Twoje Królestwo jest tutaj”

DSC04509

Ukochany Ojcze, który drzemiesz w głębi mojego istnienia,

Ojcze Nasz, którego imię brzmi „Jam jest”,

pełne oddanie Twojemu świętemu imieniu,

Twoje Królestwo jest tutaj,

Twoja Wola przeważa na Ziemi,

jak i w niebiańskich przestrzeniach mojej duszy,

Ty otwierasz dłonie i zaspakajasz głód wszystkich żywych istot,

Ty leczysz wszystkie serca ze smutku,

dzięki Tobie możemy okazywać wybaczenie,

wszystkim tym, których umysły pobłądziły

w nieświadomości swojej Istoty.

Ukochana Matko, która obdarzasz nas wszystkich darem wyboru,

tak byśmy mogli ostatecznie wybrać Ciebie,

która jesteś Prawdą,

tak oto osiągając nieskończoną Wolność,

chwała Twojemu imieniu, chwała Tobie.

Przez wieczność istnieje to Królestwo Istnienia,

Królestwo Miłości i Pokoju,

Cała moc i chwała płynie tylko od Ciebie,

Ty napełniasz nas wszystkich mądrością,

światłem miłością i odwagą,

mocami, które pozwalają nam przemówić i żyć

z przestrzeni

Jam jest

Amen.

Om.

DSC04463

Modlitwę tę po raz pierwszy usłyszałem w Indiach i poczułem łzy w oczach. Łzy szczęścia, takie delikatne, prawie niewidoczne. Wreszcie komuś udało się stworzyć modlitwę dla mnie! Modlitwę, która porwała i małego chłopca we mnie, który modlił się do Boga mieszkającego gdzieś tam hen daleko ponad chmurami i samolotami i przemówiła do serca i umysłu dorosłego we mnie, który wielbi Boga w sobie i szuka Boga w każdej istocie. Jest i wzruszająca, i prosta i zarazem inteligentna. Postarałem się o przetłumaczenie jej na polski najpiękniej jak tylko potrafię tak by oddawała jej harmonię.

Autorem modlitwy jest Mooji, nauczyciel duchowy pochodzący z Jamajki, uśmiechnięty, o czekoladowej skórze z długimi dredami. Przez 2 tygodnie pobytu w Rishikeshu chodziliśmy z Anetą niemal codziennie na spotkania z Moojim. Koło naszego hotelu rikszarze codziennie od 9 wołali „Mooji, Mooji, Mooji Baba!” i my, uduchowione białe istoty z całego świata zapełnialiśmy te riksze, starając się ograniczyć nieco indyjską gościnność naszych kierowców do granic czegoś tak w połowie drogi między europejskim a indyjskim BHP. Po przekroczeniu bram aśramu ubrani na biało ludzie z plakietkami z imieniem uśmiechali się do nas i kłaniali w namaste. Pełna cisza, wszystkie polecenia typu „tu zostaw buty”, „przysuńcie się bliżej do siebie” przekazywano nam za pomocą karteczek trzymanych przez uduchowionych trzymaczy. Można było siedzieć na podłodze na przygotowanych poduszkach lub krzesłach. Codziennie trafiało tu około tysiąca ludzi ale zawsze dla wszystkich starczyło miejsca. Była nawet strefa przygotowana dla osób które potrzebowały się położyć, rozciągnąć, poćwiczyć jogę, jednocześnie słysząc z głośników, co mówi Mooji. Przed przyjściem Moojiego pojawiała się ubrana na biało kobieta, która potrafiła stworzyć naprawdę bezpieczne ramy udziału w tej imprezie. Mówiła gdzie są kamery i gdzie usiąść by być poza ich zasięgiem. Uprzedzała, że jak się siedzi z przodu lub wstanie by zadać pytania trzeba się liczyć, że będzie się obserwowanym przez ludzi na całym świecie oglądających satsang na żywo. Przekazywała prośbę Moojiego by zadawać mu tylko „palące” pytania prowadzącego do wyzwolenia, a nie pytania które mają służyć tylko poszerzeniu naszej wiedzy o świecie, choćby nawet o medytacji. Prosiła o powstrzymanie się od robienia zdjęć, jednocześnie informując że co tydzień nowe zdjęcia ze spotkań pojawiają się na oficjalnej stronie Moojiego. Mówiła też o tym, że będąc tutaj zobowiązujemy się do tego, że nie potraktujemy uwag Moojiego jako alternatywy dla medycznego leczenia. Piękna, dla mnie bardzo inspirująca organizacja wydarzeń pozwalająca poczuć, że mam świadomość i kontrolę nad tym co będzie się działo.

Mooji codziennie wchodził na scenę spokojnym krokiem, siadał i przypominał, że ten dzień jest najbardziej wyjątkowym dniem, w którym przynajmniej kilka istot może doświadczyć oświecenia. Jego metoda dochodzenia do prawdy jest bardzo sokratejska, nowymi spostrzeżeniami i pytaniami w dialogu z tymi, którzy mieli szczęście, że ich uniesiona do góry dłoń została dostrzeżona przez niego, rozmontowywał mentalne konstrukcje, które stały za głębokim cierpieniem ludzi. Do tego oczywiście dochodzi jego głęboka obecność i kontakt wzrokowy. Wszystkie rozmowy były skupione na jednym i tylko jednym temacie: jak odnaleźć to co niezmienne, zawsze będącą w nas choć niekoniecznie uświadomioną obecność? Mooji określa ją najchętniej angielskim słowem „Self” zawsze pisany dużą literą, co chyba najlepiej tłumaczyć jako „Jaźń”. Jest zdania, że nie trzeba żadnych cudów – niewidów by poczuć tę przestrzeń spokoju, radości, obecności. Tylko nie sposób tego co się odkryje określić, zamknąć w słowach, a nawet namalować, bo to jest Coś co jest pierwotne wobec tego co widzimy, czujemy, ale i nawet samego obserwatora.

Byłem świadkiem wielu tych rozmów. Tych co szukali Boga Mooji zachęcał by najpierw odnaleźli Siebie, „to wystarczy, a Bóg sam przyjdzie” – zapewniał. Tych co chcieli by się stać Buddami, podobnie zachęcał do czegoś pozornie bardziej skromniejszego: stania się po prostu Sobą. Nie sposób tego wszystkiego opowiedzieć. Mogę podzielić się z Wami wspomnieniem rozmowy z kobietą cierpiąca na cukrzycę, którą Mooji zachęcał do tego by świadomością jak windą poszybowała tdo góry, dbała dalej o ciało, ale wiedziała, że jest czymś więcej niż cierpiące ciało. Lekarz powie ci jedz tylko „gluten free” a ty możesz mu wtedy odpowiedzieć „yes, yes, free, free”. I już wiedziałem skąd to ostrzeżenie na wstępie, że „ne będziesz brał żadnej rady, którą da ci sri Mooji jako alternatywy dla medycznego leczenia”.

DSC04416

Pamiętam też młodego chłopaka, który siedział obok mnie gdzieś na samym końcu. Miałem poczucie, że tu gdzie siedzimy nie ma szans by Mooji nas dostrzegł, ale Mooji zadał pytania, kto ma takie totalnie najbardziej palące ze wszystkich pytanie i ten chłopak podniósł dłoń, a ja poczułem taką moc w jego geście, że i Mooji na niego wskazał. Wstał i powiedział o tym, że jest po prostu zwykłym kolesiem, który nigdy nie interesował się duchowością, ale podróżuje od 2 miesięcy po Indiach i poznał dziewczynę, która go tu zaprowadziła i tak jakoś sam nie wie czemu przychodzi tu już parę tygodni, często traci uwagę, odlatuje myślami, usypia, potem prosi znajomych by mu wytłumaczyli o co chodzi z tym „Self” ale nie może tego złapać. Ale dziś cały się trzęsie i czuje, że coś się zaczęło dziać, czuje jednocześnie wielki spokój. Mooji zaprosił go na scenę i uściskali się, jak równi partnerzy, powiedział, żeby tylko wytrwał w tym, leżał pod kocem i „marynował”, a cała robota sama się wykona. Inna dziewczyna, która zemdlała wprawiając w popłoch całą salę, nagle wstała i powiedziała, że zbiera się jej na wymioty, poprosiła o wiadro i powiedziała, że chce wyrzygać wszystko to czym nie jest. Poprosiła Moojiego czy może siedzieć koło niego na scenie, bo jak go słucha to… zawsze zbiera się jej na wymioty. „Zawsze dostaję najlepsze komplementy”- powiedział Mooji i zaprosił ją wraz z jej wiadrem. Obyło się szczęśliwie bez wymiocin.

Wszystko to przyjmowałem ze spokojem, byłem cały czas w lekkim, medytacyjnym stanie. Czasami zbierałem się by sformułować pytanie, skorzystać z okazji, upewnić się, że to czego doświadczam w środku to już to, o co chodzi czy dopiero jakiś wstępny etap do czegoś większego. Ale już po paru dniach przestałem czuć potrzebę zapytania, choć dużo korzystałem z pytań innych osób i byłem pod wielkim urokiem bystrości i taktu Moojiego. Choć zachowuje dystans wobec obecnego i tu wśród zachodnich ludzi mechanicznego przenoszenia indyjskich wzorców typu padanie do stóp nauczyciela, wygłaszania peanów uwielbienia na rzecz ukochanego guru. W tym roku nawet nie chciało mi się ubierać na biało, co jest typowym dress code indyjskich aśramów. Czułem po prostu w Moojim bratnią duszę, która przeszła już nieco dłuższą drogę niż ja i może mi służyć swoim doświadczeniem.

Bardzo spodobała mi się historia samego Moojiego. Otóż był on po prostu jednym z wielu zachodnich ludzi, którzy jeżdzą do Indii, bo tutaj dobrze czują się pod względem duchowym. Upodobał sobie Tiruvannamalai i świętą górę Arunachalę, jedno z moich ulubionych miejsc w Indiach. Sam zaś pobierał nauki u jednego z bezpośrednich uczniów Ramany i intensywnie szukał Siebie. Nie planował być żadnym mistrzem. Pewnego dnia usiadł po prostu na plastikowym krześle przy jednym z ulicznych stoisk z czajem. Za chwilę ktoś go zapytał, czy może usiąść koło niego, bo przy nim odczuwa po prostu głęboki spokój. Powiedział mu o tym, że jego znajomi też tak czują i chętnie by usiedli koło niego, ale krepują się by go zapytać. Zaproponował by się spotkali razem i by Mooji opowiedział o tym jak doświadczać takiego spokoju. I tak poprowadził pierwszy satsang. Teraz prowadzi je na całym świecie z transmisjami na żywo i wszystko ma perfekcyjnie zorganizowane.

DSC04535

***

W zeszłym roku na Gomerze, małej wysepce w archipelagu Wysp Kanaryjskich poznałem Mau – człowieka o podobnej mocy potęgowania uczucia spokoju jak Mooji. Spotkałem go na głównym rynku małego miasteczka, skrzyżowaliśmy spojrzenia i zaśmialiśmy się. Mau żartował, że spotkaliśmy się w Las Vegas, gdyż to był akurat ten jedyny dzień tygodnia, kiedy do portu przybywał duży statek- wycieczkowiec pełen turystów i w zaciszu drzew małego placu, który co wieczór był pełen kotów, kilkoro hipisów ustawiało swoje stoiska z rękodziełem. To był największy Las Vegas jakiego można było doświadczyć na tej wyspie. Potem spotykaliśmy się tu i tam nigdy się nie umawiając. Przed moim wyjazdem poszliśmy razem na śniadanie i zapytałem Mau przy kanapce z serem i pomidorem o to, czy nie myślał, żeby został nauczycielem. Powiedział, że nie chcę, że zamiast tego woli pozostać w tle i tworzyć przestrzenie, w których ludzie mogą poczuć się dobrze, odnaleźć tę medytacyjną jakość wewnątrz siebie. Lubi pracować artystycznie z drewnem, kamieniami, kształtować przestrzenie fizyczne. Zaprosił mnie bym odwiedził Hospital del Alma, taką przestrzeń w Kastylii na drodze szlaku francuskiej Camino – pielgrzymki Santiago de Compostela.

***

Mam w zasadzie tylko jedno pragnienie – po prostu być spokojem, radością i emanować Tym, żyć z przestrzeni „Jam jest”. Najpierw być, a dopiero potem cała reszta. Joga śmiechu pomaga też w dotarciu do tego punktu, a moje doświadczenia w Indiach pomogły mi pogłębić sposób w jaki prowadzę zajęcia. Już teraz udało mi się osiągnąć stan, że jest bez robienia czegokolwiek tak dobrze mi w sobie, że nie potrzebuję już śmiechu dla samego siebie, śmieję się już dla Was. Czuję się gotowy by prowadzić nowy warsztat, gdzie idziemy dalej od totalnego śmiechu do totalnego spokoju, który nazwałem Misterium Radości.

A póki co życzę Wam dużej radości i równie świętego jak radość spokoju na Święta.

DSC03034