Dzielę się z Wami wielką radością, że w najnowszym, wrześniowym „Newsweeku Psychologii” ukazał się wywiad ze mną dedykowany nie tylko jodze śmiechu, ale i tym jak przekazywać dzieciom radość i nasze wartości, jednocześnie pozwalając im być sobą. Oto fragment wywiadu i skany.
Łukasz Pilip: Pana zawód ma wpływ na to, jakim jest pan ojcem?
Piotr Bielski: Oczywiście. Bycie joginem śmiechu wiąże się jednocześnie i z pracą, i z zabawą. Żaden ze mnie poważny bankier. Ja z uśmiechem pracuję śmiechem. A ten daje mi więcej spokoju, lekkości, pozwala mniej przejmować się życiem. To oddziałuje też na innych, bo pamiętam, jak na jednym z kursów instruktorskich jogi podeszła do mnie mama dwulatka. Powiedziała, że dzięki zajęciom jest wreszcie mniej przewrażliwiona, bardziej opanowana, szczególnie wobec własnego dziecka. Już nie panikuje, gdy syn zedrze sobie skórkę na palcu. Wręcz przeciwnie: uśmiecha się do niego.
Mam podobne doświadczenie: w ostatnią niedzielę ja, moja trzyletnia córka Raisa i mój kolega z synami wybraliśmy się na spacer. Raisa nagle potknęła się. Zadrapała sobie kolano. Najwidoczniej nic więcej jej się nie stało, bo podniosła się, otrzepała i pomaszerowała dalej. Dopiero jakiś czas później mój kolega zauważył rankę na jej nodze. „Ojej, spójrz na kolano!” – powiedział przestraszony. I co? Mała się rozpłakała.
Ma pan też starszą córkę – pięcioletnią Rozalię. Dzieci uczestniczą w pana zajęciach?
Rozalka robiła to już nawet w brzuchu mamy, bo jogę śmiechu zdarza mi się prowadzić razem z żoną Anetą. Gdy córka była totalnym niemowlakiem, Aneta brała ją do chusty i kontynuowała ćwiczenia. A teraz Rozalia sama bierze udział w zajęciach. I chyba najbardziej podoba jej się to, że gdy tata pracuje, to się śmieje. A mnie bardzo zależy na tym, aby córki widziały szczęśliwego rodzica.
Poza tym, bycie joginem śmiechu wiąże się z podróżami. Mam warsztaty w całej Polsce. Moje dzieci uwielbiają towarzyszyć mi w podróżach. Traktują je jak wakacje. Przy okazji uczą się od czasu do czasu nieco nomadycznego życia. No i spontaniczności, kreatywności, relaksowania się w niecodziennych warunkach. Na przykład niedawno prowadziłem w górach warsztaty dla uzdolnionej młodzieży. Rozalia też w nich uczestniczyła. Gdy mieliśmy godzinną przerwę między zajęciami, postanowiliśmy szybko odpocząć. Skoczyliśmy na basen. Inny rodzic pewnie powiedziałby: „Basen?! Na to trzeba mieć pół dnia wolnego!”. Właśnie nie. Bo w sześćdziesiąt minut zdążyłem się zregenerować i wrócić do grupy.
Czyli dzięki jodze uczy pan też dzieci pielęgnować codzienność?
Tak, pokazuję im, jak czerpać radość z każdego dnia, choć one są w tym większymi ode mnie mistrzami. Czasami wystarczy by rodzic im nie przeszkadzał. Ale nie chcę się teraz mądrzyć i radzić innym rodzicom, że powinni robić tak samo. Bo i ja miewam czasem kryzysy, szczęśliwie już takie lekkie nie takie jak kiedyś. Również te związane z pracą. Pojawiają się szczególnie wtedy, gdy nie nadążam za pracą. Wówczas wpada mi nieco więcej zleceń i czasem rządzi mną strach, który podpowiada: „Korzystaj, bo więcej propozycji możesz nie dostać”. Wtedy jednak próbuję oswoić ten lęk – idę na poranny spacer, medytuję, tworzę piosenki, siadam do pisania.
Uważam, że najważniejszą pracą, jaką mam do wykonania, jest codzienna praca nad własnym dobrym samopoczuciem. Od tego czuję się ekspertem. Lubię więc zacząć dzień od zdania: „Co mogę dziś zrobić, żeby poprawić sobie humor?”. A potem szukam odpowiedzi na to pytanie, bo dobre samopoczucie wpływa też na lepszy nastrój mojej całej rodziny i oczywiście moich klientek i klientów.