Co zrobiłem dalej? Teraz optymistycznie, o tym co mi pomogło.
Pierwsze, czego się trzymam to danie sobie przestrzeni na wszystkie emocje. Przeżyć smutek. Jestem wdzięczny za łzy, bo czuję, że przez nie łączę się z prawdziwym sobą. Nie ściemniam. Po prostu jestem. Nagi przed samym sobą. Może bezradny, może słaby, ale prawdziwy. I wiesz co? To jest dobry punkt by po wypłakaniu i przyjęciu z miłością tej emocji pójść dalej. Ale zanim pójdę dalej, podzielę się pięknym wzruszeniem, gdy moja córka Rozalką widząc płaczącego tatę przyniosła mi swojego ukochanego Misia Pocieszyciela bym go przytulił. A to wyjątkowy miś, którego dostała od nieznanej nam, ale jakże kochanej, mamy innej dziewczynki ze stolika obok, gdy jako 2-latka spadła z krzesełka w restauracji i z buzi leciała jej krew. Jakkolwiek przewrotnie to zabrzmi, dla tego momentu spotkania z Pocieszycielem warto było to przeżyć :).
Gdy już wytarłem łzy i poczułem się lepiej, był to moment by popracować nad własną samooceną. Porozmawiać z myślą, która się do mnie przykleiła, że ze mnie “dupa a nie ojciec”. Zdałem sobie sprawę, że to nieuprawnione uogólnienie. Bycie ojcem nie sprowadza się tylko do ustanawiania i egzekwowania dyscypliny, to jego ważny wymiar, ale nie jedyny. Jakie są inne wymiary? Zapewnienie bezpieczeństwa czyli przede wszystkim prozaiczne finanse. Tutaj mogę się przytulić, daję radę już od tylu lat utrzymać rodzinę, a nawet zapewnić jej Życie na porządnym poziomie.
Niemniej ważny jest aspekt emocjonalny, budowania więzi z dziećmi. Jestem tatą, którego dzieci lubią przytulać i który uwielbia je tulić, nosić na barana czy na plecach, potrafią mi mówić o tym co im leży na sercu. Jest też wymiar spędzania czasu z dziećmi od towarzyszenia w toalecie i doborze ubranek po te bardziej ambitne wycieczki, wspólne gry i zabawy. Jasne, zawsze mógłbym lepiej, uważniej, więcej, ale też potrafię autentycznie docenić to, co teraz robię.
I patrz, to właśnie zrobiłem. W czasie tej kryzysowej sytuacji czułem się ojcem w rankingu ojcostwa na absolutne zero. Po tym jak ochłonąłem i poszerzyłem perspektywę, daję sobie 80%, jakąś szkolną czwórkę z plusem. Ogarniam finanse, bliskość, znajduję dla nich czas, tylko słabo u mnie z jednym wymiarem – dyscypliną. To jest dobry punkt do dalszego konstruktywnego działania. Już nie biczuję siebie, nie wchodzę w poczucie winy, tylko poddaję się uczciwej samoocenie i konstruktywnie myślę o tym, co mogę zrobić by było lepiej. By nie tylko myśleć, piszę wiadomość do znajomej dziecięcej psycholożki, do której mam zaufanie. Jakiś pierwszy krok ku poprawie.
Jeśli miałbym określić to jako technikę to jest to poszerzenie perspektywy. Gdy jest nam źle, mamy tendencję by tylko widzieć to, co boli, same niedostatki i pozwalać sobie na myśli, które nas burzą. Zamiast np. myśleć “no tak zdarza mi się spóźniać i to jest coś do poprawy” myślimy sobie “do dupy ze mnie pracownik”. Mnie to już weszło w krew. Gdy ktoś mówi mi, że ma się kiepsko, albo że Życie jest do dupy, ja zawsze mówię “hej, nazwij co konkretnie jest do dupy”. I z reguły jest to jedna lub dwie rzeczy które nas bolą, najczęściej coś w pracy albo w relacji z kimś bliskim, reszta jest naprawdę okej :).