To miało być kolejne miłe, lekkie popołudnie. Wahałem się między sesją kundalini jogi a wybraniem się do aquaparku. Poczułem lekkie zmęczenie, rano prowadziłem jogę śmiechu dla poniekąd super otwartej i fantastycznie śmiejącej się ze mną grupy walczących z rakiem, a i na mojej hulajnodze zjechałem kawał Poznania, czasami nie jadać najprostszą drogą do celu. Więc postanowiłem, że tym razem aquapark czyli radość dziecka, a nie mierzenie się z własnymi ograniczeniami. W blasku słońca hulam sobie ścieżką wzdłuż Jeziora Maltańskiego, oglądam piękną tęczę z tamtejszej fontanny. A tu na Termach niespodzianka – aquapark w remoncie, pozostaje tylko basen sportowy. OK, skoro już jestem to chociaż trochę popływam. Nagle odsłania się przede mną nowa przestrzeń.
Piękne duże długie baseny, tu trenuje kadra Ukrainy. Idę dalej i znajduję najgłębszy basen na 5 metrów. Wow, nie pływałem jeszcze w tak głębokim. Ciesze się podwodną panoramą, nie ma to jak wielki dystans dzielący mnie od dna. I nagle widzę jak ludzie skaczą do wody z trampoliny. Jaka lekkość, jaka radość w tym. Przypominam sobie historię mojego jedynego udanego podejścia do skoków do wody. To było prawie 10 lat temu na Ibizie. Stoję na skraju otchłani, a może i nowej przestrzeni, oglądam mojego przyjaciela z Hiszpanii, jak skacze do morza z takim boskim szaleństwem w oczach, w tych skokach czułem jak bardzo kocha całe życie, jak mu mówi tak w każdej chwili. Loto czyli chłopak o imieniu kwiat Lotosu, urodzony w hipisowskiej rodzinie. Najpierw mnie nauczył, że chodzenie nago czy jak to mawiają Hiszpania „w piłeczkach” po plaży jest wspaniałe i wyzwalające. Znajdywaliśmy ustronne miejsca i cały dzień spędzaliśmy tak jak nas Pan Bóg stworzył, nie musieliśmy nawet jeść, tyle mieliśmy energii. Tym razem na Ibizie wyższy level: skakanie ze skały około 10 metrów do wody. Stałem na skraju przez tę godzinę i Loto podjął cierpliwie chyba z 20 prób namówienia mnie powracając po każdym skoku. Zadziałała ostatnia, gdy zaproponował, żebym zamknął oczy i on mnie pomasuje, po czym wepchnie do wody. Ta myśl o zupełnej utracie kontroli mnie przeraziła więc krzyknąłem: nie! I sam się rzuciłem do wody. I to był taki potężny zastrzyk adrenaliny i ekstazy. Wróciłem jeszcze 7 razy na skałę by to powtórzyć tego popołudnia. Czułem, jak świat się zmienił, dla mnie zmienił.
Ale teraz nie było ze mną Loto, ani Anety ani nikogo. Ale przecież są ratownicy – może im się zwierzę z moich zamiarów? Najpierw poszedłem do „Gortata” bo tak nazwałem sobie bardzo wysokiego pana z ogoloną głową i zarostem przypominającym mi najlepszego polskiego koszykarza. Gortat siedział najwyżej ze wszystkich, na tym takim podwyższonym tronie, z którego mógł nadzorować cały świat basenu. I miał też prostolinijność chłopaka z łódzkich Bałut, którą zachował gwiazdor z NBA: „jak chcesz to skaczesz, prosta sprawa, jedną noga się odbijasz i tyle”. I co właściwie takim ludziom odpowiedzieć? Dla nich życie jest proste i nie rozumieją wewnętrznego dramatu przestraszonych.
Więc może kobieta mnie zrozumie? – pomyślałem i udałem się do Pani Sport. Blondynka w sportowym dresie z włosami spiętymi w kucyk i średnio mocnym, ale wyraźnym makijażu, była dla mnie taką archetypową instruktorką fitnessu, łatwo też mi sobie wyobrazić ją na jakimś jasnym koniu w dżokejce pokazującą dzieciom, jak należy anglizować. Na oko z takich lekko wrażliwych, co czuć, że lubią dzieci i zwierzęta. Czuwała nad grupą małych dziewczynek. Poczekałem aż te małe pływające z tymi różowymi piankowymi wałkami od fitnessu odpłyną dostatecznie daleko i podszedłem do niej. „Pan się boi skoków z tak niskiej wysokości, pan facet?” – usłyszałem równie prostą odpowiedź. „Tak, boję się jak diabli” – zaryzykowałem, ze szczerością zyskam jej zrozumienie. „Dobra, to ja panu coś pokażę” – gwizdnęła – „Sara, wyjdź na brzeg”. Po czym na cienkim słupku na którym nawet bałem się stanąć, pojawiła się mała dziewczynka i w mgnieniu oku skoczyła na nóżki po czym po chwili wyłoniła się z wody. „Widział pan? Tak skacze ośmiolatka, Tyle mam panu do powiedzenia”. No tak, znów kolejna osoba, dla której życie jest proste, a w ogóle to co ja mam się porównywać z 8-latkami? Przecież to szczęśliwe dzieci urodzone w wolnej Polsce z supermarketami pełnymi eko-produktów i wypasionymi przedszkolami, być może nawet dziecko noszone w chuście, urodzone w domu lub w obecności obojga kochających rodziców, którzy skończyli szkołę rodzenia? A gdzie ja mam aspirować do takiego poziomu zaufania? Ja born in the P.R.L. -stan wojenny, odebrany po urodzeniu na 24 godziny mamie, który dorastał w świecie kolejek po mięso, w przedszkolu siedział codziennie w ramach zbiorowych kar z ramionami do góry pod segmentem, a z siostrą bawił się w sklep na kartki żywnościowe?
I znów sam. Nie wiem jak zwierzyć się Gortatowi, zwłaszcza, że on tak wysoko, a na tę kobietę nie mam sposobu. No spróbuję. Ale nie. Patrzę na zegar, nie zatrzymam go. Skończył się czas. Opłacony czas, niektóre baseny za każdą minutę ponad stan liczą sobie złotówkę. Ale nie chcę wyjść bez skoku. 5 minut. 10 minut. Zamykam oczy, intonuje sobie po cichu: Ommmm. Nagle widzę przestrzeń totalnego spokoju. Suryakund czyli basen Słońca dla mężczyzn, przepiękny zbiornik z lingamem Sziwy w istnym raju na ziemi, Fundacji Isha w południowych Indiach koło Coimbatoire. Byłem tam na początku tego roku. Taki spokój, takie orzeźwienie w tej wielkiej wodzie, przed tak dopracowaną w najmniejszym estetycznym szczególe świątynią wokół góry jeszcze lepiej dopracowane przez Stwórce. Tam tylko nie pozwalali mi pływać, a taki upał był, ale z szacunku dla bogów, a może tradycji trzeba było chodzić po wodzie. Ale widzisz, umysł odpłynął, nabiją ci za to kolejne minuty! I nagle już wiem.
Biegnę do Gortata tym razem z pytaniami merytorycznymi. Pierwsze brzmi: czy komuś stała się tutaj krzywda przy skoku? „Jest bezpiecznie – odkąd ja tu jestem nic się nie działo” – nie ma to jak zapewnienie mocnego mężczyzny, on naprawdę mógłby mi sprzedać nawet polisę ubezpieczeniową. Czas na drugie pytanie: z tego co obserwuję skaczących, to chyba jest niemożliwe bym uderzył ciałem o dno?. „Żywy człowiek nie może dotrzeć do dna” – Gortat rozbroił drugi z moich lęków. Biegnę truchtem do stanowiska i skaczę. Bez zastanowienia. Wow, to jest to! Szybko wygramolam się na brzeg i kolejny raz, jak najdalej mogę. Super! Jeszcze raz. Nagle widzę, że nie ma już małych dziewczynek, nie ma Pani Sport i Gortata, jestem tylko ja i woda. I czuję jak każdym skokiem mówię „tak” nowym przestrzeniom, temu co chce przyjść do mnie, tak, kocham, ufam, jestem gotowy!
**
Właściwie mógłbym skończyć tę opowieść tu. Ona mówi dużo samo przez siebie. Przynajmniej chciałbym by mówiła. Ale dodam, że dla mnie jest to metafora rozwoju. Każdy z nas jest na swojej ścieżce i ma inne lęki. Mam znajomych, co skaczą na spadochronach, coś, o czym drżę na samą myśl, ale nie przełamią się by śmiać się z innymi ludźmi w parku na sesji jogi śmiechu. Dla niektórych wyzwaniem jest by odpuścić i nie musieć wykonywać kolejnych skoków. Mam poczucie, że jest absolutnie w porządku pozostać w naszej strefie bezpieczeństwa, komfortu czy inaczej naszych sprawdzonych schematów działania. Nie każdy musi skakać do wody, nie każdy musi latać samolotem, nawiązywać rozmowy z nieznajomymi towarzyszami podróży czy śmiać się z nowo-poznanymi ludźmi. Ale kto wykona ten mały krok naprzód, z pewnością wie, jak wspaniała jest to słodycz! Ja czuję, ze teraz mam znacznie większe pole do działania, bo zdjąłem jakąś istotną barierę. I tego Wam życzę, umiejętności rozbrajania lęków i Waszych małych skoków! Ale gdybym nie miał sam lęków, nie mógłbym zrozumieć ludzi, którzy na przykład boją się śmiać. Potrzebowałem tego skoku bym mógł wystartować wkrótce z programem coachingu radości i wspierania osób, które chcą zdecydować się na skok w stronę bardziej radosnego życia, ale się jeszcze trochę boją.
fot. PB, Indie 2014