Skip links

Kawałek innego świata

Wczoraj weszliśmy na chwilę do centrum handlowego – wielkiego malla, który o dziwo nam nagle wyrósł z naszej skromnej uliczki pełnej garażowych zakładów naprawy pralek i maszyn do szycia i malutkich kapliczek z Ganeszami. Nie pierwszy raz, ale najmocniej mogliśmy poczuć jaki to inny świat jest na wyciągniecie ręki. W klimatyzowanym mallu na pierwszy rzut oka serwuje się ten sam dobrze znany z Polski global – wielkie globalne marki komputerowe, odzieżowe, indyjski odpowiednik Empiku. Ale jak wejdzie się głębiej widać, że ten global jest trochę inny.
DSC01666
Odnotowaliśmy takie ciekawostki jak salon fryzjerski dla dzieci, w którym młodzi klienci mogą siedzieć w ruszających się samochodzikach i oglądać filmy lub grać w gry podczas gdy ich włosy będą skracane i modelowane. Fryzjer pokazał nam na telefonie film jak młodemu klientowi tak na 7 lat góra wyglądającemu zrobił na głowie sieć Spidermana. Gastronomia też jest trochę inna, nie tylko KFC i Pizza Hut, ale i wegetariański bar z dosami różnego rodzaju, a w Subwayu osobne kolejki i kasy dla wegetarian i nie-wegetarian. Nie wiem czemu wszystkie punkty gastronomiczne zostały poddane dziwnemu systemowi dwustopniowego zamawiania. Niezależnie czy zamawialiśmy dosę, pizzę czy sok z guawy w którymkolwiek z punktów dostawaliśmy od kasjera kartę magnetyczną i tylko słowną informację ile mamy zapłacić, po czym szliśmy do głównego punktu kasowego, gdzie nabijano np. 198 rupii na naszą kartę, po czym trzeba było pochwalić się załadowaną kartą w konkretnym barze. Być może ma to jakiś sens dla stałych bywalców, którzy na przykład załadowują sobie rachunek na jakąś grubszą sumę i potem już bezpośrednio płacą z karty magnetycznej, choć wątpliwy, bo po co dublować kartę bankomatową czy kredytową? Dla nas w każdym razie to było drobne utrudnienie spod znaku „incredible India”.
DSC01646
Ale by było śmiesznej, byliśmy pod wrażeniem systemu zamawiania biletów w kinie. Bilety tam kupuje się przy dużych ekranach do samoobsługi dotykowej, gdzie można swobodnie przewijać grane obecnie filmy, czytać o nich informacje, obejrzeć nawet fragment, zobaczyć informacje o seansach i zapłacić z terminala na karty podłączonego do każdego ekranu. Nigdzie wcześniej nie widzieliśmy takiego systemu i tutaj mamy wrażenie, że indyjskie multipleksy są dużo do przodu w stosunku do polskich. I na tym polega niezwykłość Indii, raz zaskakują nas, że tu ciągle trwa 20 jeśli nie 19 wiek, co też bywa urokliwe, gdy na przykład na rogu przed mallem widzieliśmy salon maszyn do szycia Singera i pucybuta, który ustawił na ulicy małą kapliczkę z pomagającymi mu bogami, a 2 minuty drogi za skanująca bramką, która nie przepuści najuboższych, znajduje się nowy wspaniały świat przyszłości.
DSC01655
W mallu jest światowa atmosfera, dużo pięknych i stylowo ubranych ludzi, ale też znaleźliśmy sklep o nazwie Mr.Baazar, który wyglądał jak rynek z ulic Mysore przeniesiony do malla, jeden, największy bodaj sklep jaki kiedykolwiek widziałem, gdzie można kupić dosłownie wszystko od burek dla muzułmanek przez laptopy i karty mini-sd po pluszowe misie czy zestawy łazienkowe.
Zaletą indyjskiego malla jest większa paleta kolorów, aż miło się patrzy ile cudownie kolorowych koszul, spodni czy marynarek mogą kupić mężczyźni podczas gdy polskie galerie handlowe z bardzo nielicznymi naprawdę wyjątkami ograniczają się do wszystkich odcieni czarno-szarości. Nawet pościel w Polsce sprzedawana w bardzo standardowych kolorach tutaj jest tak wzorzysta, że gdybyśmy nie mili przed sobą jeszcze półtora miesiąca podróży to z pewnością byśmy wyposażyli tutaj naszą sypialnie.
DSC01652
A ludzi poznaję wszędzie, również w Mr.Baazarze, gdzie pomachał mi pewien muzułmanin z długa brodą farbowaną na rudo robiący zakupy pościelowe. W wózku do zakupów miał 2 małych dzieci, a u jego boku ukryta piękność w czarnej burce i czarnej sukience a la habit. Okazał się bardzo miłym gościem, żołnierzem, który służył na Andamanach dokąd właśnie się wybieramy. Mówił, że Andamany są tak piękne, że co chwila powtarzał tam „masha Allah” czyli taką muzułmańską mantrę wyrażającą zachwyt boskim dziełem tego świata. „Masha Allah” też jest często wypisywana na rikszach obsługiwanych przez muslimów w czapeczkach i często z farbowaną na rudo brodą, choć nie wiem czy podziwiają zachwyt życiem mojego kolegi z Mr.Baazaru. Mój nowy znajomy Abdul Rahim dał mi swój telefon i powiedział, ze jakbym kiedyś potrzebował pomocy w Madrasie, jak kiedyś zwał się Chennai, to bym śmiało do niego uderzał. Pytał mnie też czy mam What’s Up, ale jestem świadomie do tyłu z tymi aplikacjami na komórki, nie pierwszy raz w Indiach ktoś mnie o to pyta. W ogóle moje wrażenie jest takie, że indyjscy muzułmanie są nad wyraz przyjemnymi ludźmi. Dziś przeczytałem w gazecie The Hindu ciekawą anegdotę na ten temat. Prezydent George W. Bush wezwał w 2001 roku swojego znajomego Roberta Blackwilla na swoje ranczo w Teksasie. I tam przekazał mu zaskakującą wieść: uczyni go ambasadorem w Indiach. Powiedział to z właściwą dla Busha juniora teksańską nonszalancją: „Bob, słuchaj, będziesz ambasadorem w Indiach, zobacz to demokracja, jest tam miliard ludzi, z tego 150 milionów to muzułmanie i nie mają Al-Kaidy! Wow!”
DSC01658