Pożegnanie kraba
Tego dnia tak się złożyło, że zamiast jak codziennie chodzić znanymi szlakami, wybrałem się samotnie w miejsce jeszcze nieznane. Postanowiłem potraktować tę wędrówkę w kierunku pustelni jako duchową pielgrzymkę, w której droga jest celem, choć i cel – niewielki pustelniczy klasztor położony kawałek drogi przez góry nad skalistym brzegiem morza wydał mi się zacną destynacją. Uwielbiam chodzić a widok gór, morza i górującego nad chmurami wulkanu Teide, a nawet perspektywa kontemplacji z oddali całej niemałej przecież wyspy Teneryfy wydawał się szczególnie przyjemny. Szedłem niespiesznie tak, że tu i tam zatrzymywałem się przy szczególnie ładnych roślinach, tu i tam podziwiając siłę natury, te piękne małe zielone objawy życia kiełkujące w jakichś wyrwach w asfalcie. Drogę umilały mi lezące tu i tam leniwe koty, dzwoniące i gadające pewnie o czymś dla nich różnie ważnym jak dla nas wieczorne wiadomości owce, a nawet czułem powiem wolności spoglądając na kruki i mewy unoszące się w przestworzach. I tak dotarłem do tego malutkiego białego domku widocznego z oddali, jeszcze godzinę temu, a może i dwie bo i z czasu tego dnia zrezygnowałem, tak wydawałoby się odległego.
Okazało się, że jedna z pań z małej grupy z małymi dziećmi jakoś w sobie znany sposób zdobyła klucz do świątyni, ale nie umie jej otworzyć. Próbowałem pomóc, ale kręcenie dziurką z napieraniem nie tak dużą masą ciała nie pomogło wiele. Czułem, że trzeba będzie innego mężczyzny, bo ja jestem od nieco innych rzeczy, ale jeszcze 2 panie spróbowały nadaremnie swoich sił, w końcu ruszył się wyższy ode mnie chłop, krótko ostrzyżony z długimi dredami z tyłu, bawiący się z może 4-letnim chłopcem. I dotknął wrót właściwie niezauważalnie, ale włożył w to otwarcie wręcz niezauważalnie cała swoją moc i delikatność, a drzwi uchyliły się. Zadziałał sprytnie, nawet można by powiedzieć, że we wschodni sposób. „Mój tata otworzył drzwi. Kocham cię, tato, jesteś moim superbohaterem!” zawołał po hiszpańsku chłopiec, a ja się ucieszyłem w sercu, że jest jak jest i jest dobrze, bo to jego tato a nie ja byłem tym, który otworzył.
Teraz może wypadałoby napisać, że wraz z otwarciem wnętrza świątyni uchyliły się symbolicznie drzwi do innego postrzegania świata. Ale nic z tych rzeczy, kochane i kochani, pisanie bajek zostawiam tym, którzy są w tym naprawdę dobrzy. Może dlatego, że medytowałem już w zacisznych drewnianych skromnych bieszczadzkich kościołach czy mniej odwiedzanych pomniejszych świątyniach Ganeśy czy Kryszny gdzieś na wsi w Tamilnadu to co widziałem nie zrobiło na mnie specjalnego wrażenia. A może dlatego, że miejsca same w sobie nie mają magii, o ile my tam czegoś ważnego nie przeżyjemy? Tak więc obejrzałem sobie kościółek katolicki, z tych sympatyczniejszych bo z tych mniejszych i mniej barokowych, mniej upstrzonych przesadną ilością świętych figurek i zdobień, ciut bliższy surowego ducha zen czy protestantyzmu. Moją uwagę zwróciła patronka tej pustelni, Matka Boska z Gwadelupy, jedna z najbardziej przeze mnie lubianych katolickich reprezentacji kobiecej boskości, matczynej energii. U stóp ta Madonna ma nadający kobiecemu życiu cykle księżyc, gustowny gwieździsty płaszcz i pochodzi z Ameryki Łacińskiej będąc fuzją spotkania religii konkwistadorów z bliskimi ziemi wierzeniami miejscowych. Chwilę popatrzyłem w oczy Guadelupe, podziękowałem i wyszedłem, poczułem, że na medytację w ciszy udam się gdzieś niedaleko na łono przyrody.
I nie musiałem iść daleko bo podążając kamienną ścieżką trafiłem na piękną i pustą plażę z olśniewającym widokiem wielkich fal uderzających z dużą mocą i kłębiących się wokół skał. Ze względu na siłę tych fal i wielość skał pełnych skorupiaków nie była to plaża do pływania tylko co najwyżej do kontemplacji. I zobaczyłem, że nie jestem sam na tej plaży, bo może 100 metrów dalej, choć ja tak bez zegarka jak i bez miarki, siwa kobieta unosiła powoli rozpostarte ręce do góry i równie wolno je opuszczała. Rozpoznałem w tym jedną z form znanych mi z praktyki qi gongu – najpierw zbierasz przestrzeń wokół Ciebie i energię z niej płynącą, potem napełniasz nią swoje wnętrze. I tak poczułem, że zamiast siedzieć w ciszy z zamkniętymi oczami wolę właśnie taką aktywną medytację. Byliśmy w naszych praktykach wspólnie sami. Po pewnym czasie kobieta skończyła swoją medytację i podeszła do mnie, usiadła i poczekała, aż i ja skończę moją praktykę i zaczęliśmy rozmawiać. „Taki piękny ten nasz świat, a co my ludzie z nim robimy” – zaczęła – „zobacz ile tu jest śmieci w tak cudownym miejscu, kolejne pokolenia będą miały problem, bardzo duży problem”.
Rozejrzałem się dookoła, faktycznie teraz widzę tu i tam leżą jakieś kawałki rybackich lin, gdzieś spod kamieni wystają kiepy, tu i tam znajdzie się jakaś nadrdzewiała już puszka po coli czy piwie. Mam to szczęście, że już w naturalny sposób nie dostrzegam tych drobin brudu, a widzę piękno tak w krajobrazach jak i w ludziach i gdyby moja rozmówczyni nie zwróciła mi na to uwagi, pewnie by mój umysł zwyczajnie tego nie zarejestrował. Ponadto, nie oceniając czy to dobre czy niedobre, Indie ze swoim brudem i śmieciami pomogły mi rozwinąć tę umiejętność, a ta kanaryjska plaża mógłbym żartobliwie powiedzieć wyglądała jak świeżo po wizycie indyjskich sprzątaczek, które tak na plażach jak i w pokojach hotelowych raczej skupiają się na usunięcie dużych gabarytów a taką drobnicą to się nikt nie przejmuje. Ale czy to powiem tej pięknej w swoich pełnych mądrości zmarszczkach kobiecie? Może ujmę to inaczej:
-Jak zacznę myśleć o środowisku naturalnym i tym co z nim robimy to myślę, że tych parę śmieci na tej plaży to czubek góry lodowej. Bo przecież znacznie większą ignorancją wobec następnych pokoleń jest zużywanie bez liczenia się z nimi zasobów ziemi węgla, ropy, gazu, metali rzadkich, no i tego efekty: smog, zmiany klimatyczne.
– Tak, to prawda. Choć podjęłam decyzję, że nie będę już więcej w moim życiu narzekać. Ale tak mnie to boli, że moje pokolenie taki świat zostawi kolejnym.
– Wiem, czuję ten ból. Niestety jak będziemy o tym dalej rozmawiać to zaraz wejdziemy w politykę, bo to ostatecznie się będzie sprowadzać do takich a nie innych, bardziej nam by się wydawało rozsądnych decyzji politycznych. A ja jestem z Polski i jak zacznę mówić co sądzę o tym co wyprawia rząd mojego kraju, w którym minister środowiska strzela do bażantów i łosi mając chrapkę na żubra, a prastarą puszczę tnie jak szalony pozostanie nam tutaj tylko rozpłakać się z rozpaczy.
– Tak, lepiej nie mówmy o polityce. A co do rządów to każdy uważa, że w jego kraju rząd jest najgorszy – na jej twarzy pojawił się pierwszy uśmiech.
-No właśnie – powiedziałem – ja nawet nie chcę się dowiadywać, co niedobrego robią inne rządy, nawet robię co mogę by nie słyszeć wiadomości bo tylko płakać się chce.
– Od 16 lat żyję bez telewizora.
-Ja też, widać jak to ważna zmiana, że pamiętasz dokładne lata, to jak odstawienie uzależnienia.
– Tak, tak właśnie jest.
– Choć ten negatywizm bijący z telewizji stara się dopaść nas innymi drogami. Dziś pomogłem koleżance, która kupiła nowy telefon wyłączyć serwis wiadomości, który został tam automatycznie włączony. A dostawała co chwila irytujące powiadomienia z newsami typu tu bomba, tam wypadek a przyjechała przecież na Gomerę by od tego się odłączyć.
– Tak, ja też przyjeżdżając na Gomerę wyłączyłam smartfon, noszę go tylko przy sobie jakbym miała się zgubić czy tak na wszelki wypadek.
-Wiesz, Kristin – w międzyczasie poznałem jej imię – zróbmy coś dobrego dla tej plaży. Kiedyś jako student tu w Hiszpanii tylko że na kontynencie, dokładnie w Galicii, sprzątałem plaże z ropy po katastrofę tankowca, z fajnymi młodymi ludźmi potrafiliśmy zeskrobać dosłownie tony tego świństwa. A dziś mam szczęśliwie plastikową torbę. Całej plaży nie wysprzątamy, ale zasiejemy tu dobre ziarno.
I tak zaraz zapełniliśmy torbę resztkami pobytu poprzednich odwiedzających. W takich chwilach towarzyszy mi czasem krytyk, który mówi: i tak jutro ktoś przyjdzie i tu naśmieci, ale już go nie słucham, wolę jak mawiał Gandhi zapalić świeczkę, choćby drobną niż przeklinać ciemność. Do akcji przyłączył się Guenter, mąż Kristin, który wyszedł zza skały z aparatem fotograficznym i dużym statywem. I tak podnosząc jakieś papierki, znalazł coś dla siebie: wielkiego lśniącego kraba, który z trudem mieścił się na jego dłoniach. „Nie żyje niestety” – odnotował i po tym jak nasza torebka była już pełna, zrobił mu ostatnią w krabim życiu sesję fotograficzną, wyciągając statyw z bawełnianej torby z koreańskimi literami i napisem „Korea Jazz Festival 2017”.
-Z mężem przeszliśmy w tym roku na emeryturę -zaczęła opowiadać Kristin- skończyliśmy 66 lat aż tyle trzeba u nas w Niemczech pracować. Szykujemy się teraz do kolejnego, ostatniego etapu naszego życia. Przyjaciółka zamieszkała w Kalifornii, zaprasza nas tam, jakbyśmy sprzedali dom w Berlinie moglibyśmy tam się osiedlić. Ale jeszcze nie wiem czy chcemy, bo muszę to poczuć. Może w Niemczech byśmy przenieśli się do mniejszego miasteczka? Bo jednak Berlin zrobił się dla nas za duży, za głośny, za szybki, ludzie tam się za mało uśmiechają. Wiesz ja pochodzę z małej wioski w Bawarii, wychowałam się jeszcze w domu bez pralki, bez telewizora, bez ekspresów do kawy, ale tam jakoś ludzie byli bliżej siebie.
– A może na Gomerze znajdziecie dla siebie dom, skoro ta wyspa już was przywołała?
– Może, może. Wszystko jest możliwe, ale dajemy sobie czas, nigdzie się nie spieszymy, musimy to poczuć.
-I bardzo dobrze. Pośpiech rzadko bywa dobrym doradcą. „Shanti, shanti” – jak to się mówi w Indiach.
W międzyczasie Guenter zakończył sesje z krabem i pochował grubą skorupę zwierzaka pod morskimi kamieniami z najlepszymi, międzynarodowymi honorami na jakie krab mógłby zasłużyć, po czym sięgnął po kijki od nordic walking i podał Kristin jej parę.
-Będziemy się zbierać – powiedziała Kristin – bo my tu dużo chodzimy, ale wolno chodzimy. Co wieczór medytuję i wysyłam dobrą energię bliskim mi ludziom. Dziś wieczór wyślę tobie.
Dziękuję. Dziękuję za to spotkanie i wszystkie inne spotkania, które tu i tam nam się przytrafiają, dzięki którym stajemy się sobie ten ciut ciut sobie bliżsi. Ja też przed snem medytuję. Będę pamiętał o Tobie.
PS
Skorupy zostały pochowane, niech Nowe kiełkuje!