Chciałbym opowiedzieć Wam o moich ostatnich doświadczeniach prowadzenia przez 3 dni jogi śmiechu z najróżniejszymi grupami i zachęcam Was do przeczytania mojej relacji do końca, bo będzie się działo i będę szczery aż do bólu ha ha ha.
Śmiech pomimo diety
W czwartek prowadziłem zajęcia z grupą pań – uczestniczek wczasów z dietą w Korbielowie w hotel Fero Lux. Trafiła mi się wyjątkowo radosna grupa, przy pierwszym ćwiczeniu śmiech trwał kilka minut i pozwalałem im swobodnie się wyśmiać. Czułem, że dla niektórych z nich to wbrew pozorom, poważna praca, uwalnianie tłumionych emocji, radość absolutnego porzucenia masek, słowem śmiały się dosłownie do łez. Po zajęciach jedna z pań powiedziała mi, że nigdy w życiu tyle się nie śmiała i czułem, że w tym co mówi jest prawda. Poczułem się z grupą na tyle pewnie, że zaproponowałem bardziej zaawansowane ćwiczenia i dwie najbardziej wycofane panie wyszły z sali. Być może po prostu spieszyły na kolejne zajęcia, ale mnie jest zawsze smutno jak ludzie wychodzą bez uprzedzenia, choć wiele jestem w stanie zrozumieć.
Szpitalna joga
W piątek od rana pracowałem jako wolontariusz w szpitalu w Warszawie na oddziale geriatryczno- psychiatrycznym. Najpierw miałem kameralną grupę seniorów. Opowiedziałem im o tym jak joga śmiechu zmieniła moje życie i na czym polega. Poprzednio, większa grupa seniorów, z którą pracowałem w tym szpitalu wybrała trudniejszą dla mnie formułę zajęć na siedząco. Ci, choć dostali taką możliwość, postanowili się ze mną poruszać pomimo zaawansowanego wieku, co bardzo mnie ucieszyło. Patrząc im w oczy widziałem coraz jaśniejsze, coraz bardziej błyszczące światło. Niektórzy mieli trudność by otwierać usta, wydawać z siebie śmiech, ograniczali się w zasadzie do nieśmiałych uśmiechów, ale tak i mnie budowało, że czułem, że są ze mną, dają mi absolutną uwagę i każda z pań i każdy z panów na tyle na ile może uczestniczy w tych ćwiczeniach. Na koniec odbyliśmy miłe rozmowy w kręgu i pan Edward, który miał już mocno świecące oczy powiedział na pożegnanie „wie Pan co, bo za socjalizmu to się ludzie więcej śmiali niż teraz”.
Obędzie się bez zdjęć
Po tym jak pożegnałem się z grupą seniorów, poszedłem na inny oddział dla dorosłych pacjentów dotkniętych depresją czy nerwicami, często osób, które nie wytrzymały szalonego rytmu życia w korporacji. Tam czekała na mnie bardzo duża grupa, część osób znałem już z poprzedniego spotkania. I znów cieszyłem się uwagą i szacunkiem, choć wiedziałem, że dla nich to trudna i mega potężna praca: zarówno patrzenie sobie w oczy, jak i wydobywanie z siebie oznak śmiechu. Dwie, a może i trzy uczestniczki odpadły, usiadły na krzesłach i patrzyły, widziałem w ich oczach ogromną wrażliwość i jednocześnie chęć wyjścia ze swoich skorup, uczestniczenia w tym, tylko, że to jeszcze nie ten moment… Większość dzielnie dotrwała do końca i naprawdę czułem magię, zmianę jaka zaszła w ich oczach. Na koniec tak bardzo chciałem zrobić z nimi zdjęcie, utrwalić magię tej wyjątkowej chwili, pokazać całemu światu, że nawet w tak smutnym miejscu ludzie mogą się tak pięknie śmiać i promieniować blaskiem. Naprawdę czułem, że razem zmieniamy świat i dzieje się coś wielkiego. Oczywiście zapytałem się o zgodę i poczułem ich lęk, pochowali się po kątach, jedna jedyna pani Krysia zawołała, że nie wstydzi się tego, że się tu leczy, że jej bliscy o tym wiedzą i chętnie stanie do miejsca. Zrezygnowałem jednak z tego pomysłu i zrobiło mi się smutno, zacząłem żałować, że w ogóle wyszedłem z propozycją zdjęcia, bo jednak zmniejszyłem im i tak z trudem budowane poczucie bezpieczeństwa. Trudno nie jestem doskonały, a czasem słowem można lepiej zaświadczyć niż obrazem, że były sobie kiedyś takie piękne uśmiechnięte twarze.
Klub śmiechu deszczową porą
Ze szpitala pomknąłem na klub śmiechu. Tym razem deszcz nie odpuścił więc śmialiśmy się w przejściu podziemnym prowadzącym do metra. Ktoś z przybyłych zaproponował, że możemy przenieść się do wnęki w ruchliwym korytarzu przy windzie i faktycznie mieliśmy całkiem komfortowe warunki, łatwiej było się skupić w grupie. Słuchajcie, mówię to absolutnie szczerze, dla mnie prowadzenie sesji dla ludzi, którzy sami z siebie pomimo złej pogody przychodzą na moje zajęcia, to czysta przyjemność i odpoczynek. Z kilkoma osobami, które przyszły, widuję się co tydzień już od początku maja i mamy dużo radości i śmiechu już z samego spotkania. Ale jako, że nasza bliskość nie opiera się na hermetycznych z natury żartach i wychodzimy ku innym, nowe osoby, których tym razem było całkiem sporo, fajnie się dostrajają do nas. Często na klubie śmiechu i otwartych warsztatach, na które ludzie przychodzą z własnej woli, czuję flow czyli pełen przepływ, który pozwala mi na dużą pewność siebie połączoną jednocześnie z luzem i swobodną improwizację. Często w takich sytuacja tworzę lub grupa przeze mnie tworzy nowe ćwiczenia jogi śmiechu. Dlatego naprawdę chcę mi się prowadzić klub śmiechu, mimo iż z finansowego punktu widzenia to może się zupełnie nie opłacać.
Opłaca się za to finansowo prowadzić zajęcia dla firm. Z tego punktu widzenia mówienie o trudnych doświadczeniach pracy z firmami mogłoby wydać się dobrowolnym strzelaniem goli do własnej bramki. Jednakże, nie mam innego wyjścia. Im więcej się z Wami śmieję tym bardziej czuję, że chcę być szczery i do bólu autentyczny w tym co robię, nawet jeśli będzie to okupione mniejszymi zarobkami. Trudno, uwielbiam zarabiać duże pieniądze, ale jeszcze bardziej pragnę odczuwać satysfakcję z mojej pracy i móc co rano z uśmiechem patrzeć sobie samemu w odbite w lustrze oczy. Co więcej, wierzę, że uda mi się pogodzić jedno z drugim…
I wylądowałem na TEDzie!
Wczoraj miałem dzień pod znakiem firm. Najpierw prowadziłem prezentację na zamkniętym wydarzeniu dla pracowników HP w formule TEDx czyli inspirujących wykładów na 15 minut. Mogłem posłuchać kilku ciekawych opowieści w tym wyznania o bieganiu Wiesława, który zaczął od maratonów i doszedł do maratonów górskich, „biegów rzeźnika”, „kieratów” gdzie się biega 100 km przez góry (co za nazwy – zupełnie inny świat niż mój…), biegł coraz więcej i stawiał sobie coraz wyższe poprzeczki aż spróbował sił już w najbardziej mega wypasionym maratonie przez Alpy na bodajże 120 kilometrów i wysokość 600 piętra Pałacu Kultury. I tutaj Wiesław zdobył się na wielkość, która mi się spodobała: wycofał się w połowie biegu do którego się szykował latami bo poczuł się w połowie trasy za słaby i obolały i nie chciał ryzykować zdrowia, a nawet życia. W tej decyzji realistycznej oceny swoich sił i zadbaniu o siebie, okazał swoją męskość. Szacun dla Ciebie, Wiesław!
Trudno mi oceniać moje wystąpienie, kilka osób mi gratulowało i mówiło, że było fajnie, cóż jeśli dostanę zaproszenie od HP do poprowadzenia zajęć, to znaczyć dla mnie będzie, że to faktycznie był duży sukces hahaha. Zdobyłem się na coś trudnego, czym jest próba prowadzenia sesji będąc oświetlonym na scenie i nie widząc dobrze widowni. Do tego jeszcze coś trzeba zrobić z mikrofonem i pilotem do slajdów… Nie mogłem zostać do końca, bo dzięki Anecie, mojej cudownej żonie, która zgodziła się podwieźć mnie do miasta w południowej Polsce, mogłem ogarnąć jednego dnia zarówno występ dla HP, jak i dla firmy z branży informatycznej do poprowadzenia 4 godzinnych sesji jogi śmiechu dla 4 grup pracowników bez przerwy w ramach jednego bloku.
I na deser firma
Trafiliśmy do pięknego ośrodka w lesie nad jeziorem, gdzie raz do roku firma organizuje taki wielki piknik integracyjny. Zaczęli już od rana od ścigania się gokartami, a część pracowników nawet latała szybowcami. Potem po obiedzie mieli mieć 4 godziny zajęć, wymiennie -każda grupa miała płynnie przejść z jednych zajęć w drugie, na przykład z paintballu do parku linowego, z parku na ściankę wspinaczkową, i ze ścianki prosto w objęcia jogina śmiechu… Do tego obfitość jadła i picia i jeszcze jakiś wieczorny program z tańcem ognia i niespodziankami. Trochę się obawiałem, że pracownicy będą zwyczajnie zmęczeni ilością atrakcji, ale skoro firma chce i dobrze płaci, to podjąłem się zadania.
Konferansjer, który dzielił grupy stwierdził, że czwarta grupa poczeka aż przyjedzie jogin śmiechu. „Przepraszam, ja już jestem” – zawołałem – „Ach nie wyglądał mi pan na jogina” – usłyszałem. Nie wiedziałem, kogo się ten pan spodziewał: czy jakiegoś lewitującego mnicha czy klauna z czerwonym noskiem, ale jestem w stanie zrozumieć, że zajmuję się czymś na tyle niezwykłym, że trudno sobie wyobrazić mnie po prostu w sztruksach i luźnej marynarce. I cóż, wiem, że napisanie tego może pozbawić mnie potencjalnych zleceń, ale chcę być szczery: praca z pracownikami na pikniku była dla mnie trudna. Mam poczucie, że dobrze wykonałem swoje zadanie i wręcz przeczuwam, że to właśnie spotkanie ze mną będą pamiętać dłużej niż paintball czy gokarty. Ale mogłem wyraźnie odczuć, że jestem przybyszem z innej planety. Pozostałe aktywności miały charakter rywalizacyjny, a tutaj mamy wszyscy stać się równi i wspólnie się śmiać. Kontakt wzrokowy był trudny z wieloma osobami, rozumiem, nie są do tego przyzwyczajeni i nie mogę zbyt wiele od nich wymagać. Również z dużym oporem spotykały się niezobowiązujące zaproszenia do dotyku np. nikt nie wybrał w ćwiczeniu myjni wersji dotykowej, która oznaczałaby otrzymanie przyjemnego masażu pleców od grupy -zrezygnowałem z tych ćwiczeń z kolejnymi grupami. Pojedyncze osoby na wstępie się wycofywały, ale zamiast odjeść, kręcili się robiąc zdjęcia kolegom z pracy jeszcze bardziej krepując i tak już mocno zalęknionych czymś tak totalnie nowym ludzi. A ci co uczestniczyli w ćwiczeniach często uciekali w żarty, rozmowy, cokolwiek innego byle nie spróbować nowego doświadczenie, przegadać je, zagłuszyć. Cóż, z zgodnie z planem przeprowadziłem zajęcia i nawet mam poczucie, że całkiem sporo osób mogło coś z nich wynieść, ale zabrakło mi tego blasku w oczach, który mnie karmi i napędza do działania.
Mogę ich zrozumieć to informatycy czyli ogólnie i statystycznie specyficzna branża, mogą mieć niekoniecznie zrozumiałe dla osób spoza ich branży poczucie humoru i kody. Poza tym pewnie są mocno zestresowani, pracują pod ostrą presją terminów i nawet na pikniku, na którym mają za zadnie wyluzować, wyglądali na mocno spiętych. Do tego jeszcze tego dnia mieli aktywnie fizycznie program i niektórzy na moje zajęcia przychodzili zmęczeni. Ale po tych zajęciach podjąłem stanowczą decyzję: będę stawiał firmom żelazny warunek, że piwo może się dopiero pojawić po zakończeniu pracy ze mną. Choć być może pracownicy wypili niewielkie ilości alkoholu to odniosłem wrażenie, iż psuło to magię moich zajęć, i musiałem się męczyć udowadniając żartownisiom, że nie jestem klaunem tylko zwykłym panem od gimnastyki tylko trochę niekonwencjonalnej. Jako gość ich imprezy za bardzo nie mogłem zwyczajnie poprosić o odejście niezainteresowanych by skupić się na pracy z tymi, co chcieli skorzystać z moich zajęć. Pojawił się też dla nieśmieszny dla mnie żart „a może jak wrzucimy pana do wody, to się będziemy lepiej śmiać?”.
Muszę przyznać, że spośród sesji, które prowadziłem dla firmy najlepiej wypadła ostatnia, jedyna, którą prowadziliśmy wspólnie z Anetą i która miała miejsce w sali. Aneta swoją obecnością i zaangażowaniem wprowadza większą harmonię, poza tym zamknięta sala sprzyjała bardziej skupieniu niż otwarty teren nad jeziorem.
Moja propozycja dla firm
I co? Piszę to wszystko nie po to by odstraszyć firmy od współpracy ze mną tylko by pokazać, że po pierwsze joga śmiechu nie łączy się dobrze z alkoholem. Po drugie, choć jak dotąd firmy zwracają się do mnie głównie z propozycją jednorazowych zajęć na szkoleniach integracyjnych lub tego typu piknikach, mam dla firm znacznie lepsze propozycje. Dla mnie największy sens ma prowadzenie regularnych zajęć w firmie, bo jeśli joga śmiechu ma przynieść trwały efekt to trzeba ją praktykować regularnie. Są badania naukowe prowadzone w Indiach i USA, które mówią o tym, że wystarczą zaledwie dwa tygodnie z jogą śmiechu w 15-minutowej codziennej dawce by trwale zmieniło się środowisko pracy na bardziej radosne, zdrowe i kreatywne. Dlatego dla mnie optymalne byłoby przygotowanie wspólnie z firmą programu zajęć jogi śmiechu. Zaczęlibyśmy od wprowadzenia, zrobiłbym wykład o tym z czym się to je i jakie korzyści może przynieść pracownikom i spółce, pokazałbym trochę zdjęć i krótkich filmów na temat jogi śmiechu dla biznesu, byłby czas na obawy i pytania. Potem pokazowa sesja, po której firma zbierałaby deklaracje zainteresowania od pracowników. Z całej załogi wyłoniłaby się grupa lub kilka grup chętnych pracowników, którzy chcieliby skorzystać z takiej możliwości i ustalilibyśmy jakiś sensowny program (minimum jedno spotkanie w tygodniu). Wiem, że efekty byłyby lepsze w wypadku regularnej pracy ze stałymi grupami w ramach godzin pracy niż w ramach świątecznej wkładki z jogi do piwa i kiełbasek. Czekam na pierwszą chętną do regularnego śmiechu firmę, której jestem w stanie zaproponować bardzo korzystne warunki. Ha ha ha!