Chciałbym by radość jakiej doświadczam zostawiła jakiś ślad, by jak najwięcej ludzi się o tym dowiedziało by tej radości było jeszcze więcej i więcej. Prawda jest taka, że w tej chwili joga śmiechu stała się dla mnie najważniejszą sprawą. W ciągu 10 dni odwiedziłem z warsztatami Kraków, Bielsko-Białą, Poznań i Wrocław, miałem też w tym czasie warsztat w Warszawie i dwa spotkania klubu śmiechu. Każdy warsztat to osobna historia i unikalne doświadczenie, wiem, że w tym składzie spotykamy się jedyny raz i nie wiem czy Was jeszcze kiedykolwiek zobaczę więc staram się dać Wam wszystko co najlepsze.
Nieraz wzruszam się, tak jak gdy dowiaduje się, że Grażyna z Zenonem przyjechali na mój warsztat do Bielska ponad 100 km z Tarnowskich Gór i mówią po, że czują się jakbyśmy znali się od dawna i byli jedną rodziną. Nawet jeśli byśmy mieli się więcej nie zobaczyć, takie doświadczenie spotkania jest piękne. Ważna dla mnie też była rozmawia z Marią we Wrocławiu, która popłakała się i mówiła mi, że nigdy się tak nie śmiała i nie wierzyła, że jest zdolna do takiego śmiechu.
Czasem na moje warsztaty przyjdzie dosłownie kilka osób jak ostatnio było w Bielsku, czasem aż 30 osób jak w Poznaniu. Raz ludzi jest dużo więcej niż się zapowiadało, innym razem trochę mniej. Ja staram się znaleźć we wszystkim pozytyw. Jak jest mniej osób to jest okazja by się bliżej poznać, jak jest dużo to jest łatwiej zanurzyć się i rozpuścić w grupowym śmiechu. Poza tym wysoka frekwencja to dla mnie też najlepszy dowód, że to co robię jest bardzo ważne i potrzebne. Bardzo się cieszę, jak ludzie, których poznałem przy okazji poprzednich wizyt w różnych miastach wracają na moje warsztaty. Nie zdarza się to tak często jak bym chciał, dlatego tym bardziej się tym cieszę.
Przyznam też, że ostatnio miałem też przemyślenia w kwestii mojego własnego śmiechu. Kilkakrotnie zdarzyło mi się usłyszeć od uczestników zajęć i raz od właścicielki jednego z ośrodków, w których organizuje warsztaty (swoją drogą bardzo charakterna osoba, która na moich zajęciach buntuje się i nie klaszcze ha ha ha), że „mój śmiech nie porywa”, „nie jest perlisty”, albo jest za bardzo „sztuczny”, „szkoleniowy” lub „wyćwiczony”. Mógłbym im wszystkim odpowiedzieć, że w jodze śmiechu naprawdę jest absolutnie nieistotne jak się kto śmieje, ważne jest by w ogóle się śmiać. Mógłbym też dodać, że w jodze śmiechu nie oceniamy i nie poprawiamy ani innych osób ani tego jak się śmieją łącznie z prowadzącym, traktujemy śmiech jak pompki – ważne, że osoba wytrwała w swoim śmiechu do końca ćwiczeń i tyle. Ale jednak złapało mnie to za serce i stąd trochę rozmyślań.
Z punktu widzenia teorii jogi śmiechu, każdy śmieje się tak jak potrafi i jest absolutnie w porządku przejść przez całe zajęcia na sztucznym śmiechu na przykład powtarzając „ha ha ha”. Ostatecznie, zarówno sztuczny śmiech, jak i naturalny powodują szereg pozytywnych konsekwencji dla zdrowia. Dr Kataria w ogóle nie zajmuje się ocenianiem stylów śmiechu swoich uczniów, w tej metodzie chodzi o coś innego. Oczywiście jest cudownie jeśli uruchamia się na sesji naturalny śmiech i tak jest często w przypadku większości osób przy odpowiednim prowadzeniu zajęć i otwartości na nowe doświadczenie uczestników, ale nie można tego oczekiwać czy wręcz czynić z tego wymagania. W wypadku prowadzenia zajęć dodatkowo biorę na siebie trochę spiny: staram się kontrolować przebieg i czas zajęć, jestem uważny na to co się dzieje z grupą i pewnie ten kontroler utrudnia mi swobodne śmianie się, jakiego doświadczam na przykład śmiejąc się przez skype z kolegą – nauczycielem jogi śmiechu z Moskwy. By śmiać się całkiem swobodnie i naturalnie trzeba być absolutnie tu i teraz i zanurzyć się w bezczasie, a ja przede wszystkim stwarzam komfortowe warunki by inni mogli z tej możliwości skorzystać.
Inne przemyślenie w tym temacie to, że wcale nie jestem pewien, że śmiejąc się w niesamowicie piękny sposób będę najlepszym wsparciem dla uczestników i uczestniczek zajęć. Szczęśliwie nie muszę być guru, wystarczy bym był porządnym nauczycielem. Czasami na moje zajęcia przychodzą osoby, które śmieją się bardzo mało lub wręcz wcale i nie wiem, czy gdybym śmiał się totalnie ekstatycznie to czy jeszcze bardziej nie krępowałbym ich, dając wyraz przepaści jaka by nas dzieliła? Ja naprawdę nie potrzebuję być absolutną doskonałością, chcę po prostu być doskonałym w mojej niedoskonałości. Ja po prostu staram się śmiać jak najwięcej i zachęcam spróbujcie dołączyć do tej ścieżki, gdzie wspólnie możemy sobie pomóc by być bardziej radosnymi. Obserwuję, że im więcej mam mojej codziennej praktyki tym dłuższy i mocniejszy jest też mojej śmiech.
Ale z drugiej strony jestem otwarty na różne sposoby pogłębiania śmiechu tak by śmiać się z głębi brzucha. Sama joga śmiechu jeśli wytrwale praktykowana prowadzi do tego celu, ale można postęp przyspieszyć dodatkowymi metodami pracy. Ostatnio przyszła na moje zajęcia w Poznaniu Monika Tomaszewska, która zajmuje się polinezyjskim masażem Ma-uri. Postanowiłem skorzystać z jej zaproszenia do doświadczenia masażu. Sam kiedyś próbowałem zostać praktykiem Ma-uri i skończyłem trzy poziomy kursu, ale nie odnalazłem się w tej roli i porzuciłem tę ścieżkę. Z dzisiejszej perspektywy nie żałuję, wierzę, że wszystko dzieje się po coś i teraz znalazłem w postaci jogi śmiechu ścieżkę na której czuję się pewnie i wyśmienicie. Samo doświadczenie powrotu do Ma-uri było świetne, w trakcie masażu Monika zachęcała mnie do świadomego i naturalnego oddechu i swobodnego ruchu na stole, a po zejściu ze stołu czułem się błogo. Czuję, że praca z Moniką na stole była mi potrzebna i dzięki temu po tym doświadczeniu na moim warsztatach we Wrocławiu śmiałem się głośniej i bardziej z brzucha. Dlatego mogę z czystym sercem polecić Wam masaże Ma-uri jako metodę pokonania blokad w ciele i krępujących ograniczeń ( Monika Tomaszewska- Jagła w Poznaniu tel 515 286 239 nikuhu@o2.pl lub inni praktycy których znajdziecie tutaj ). Mam też otwartość aby skorzystać z innych metod pracy z głosem czy ciałem, jeśli do mnie przyjdą.