Przez tydzień miałem mało czasu na podtrzymywanie internetowej komunikacji: jak się pojawiał internet to zaraz znikał prąd, a jak był prąd to internet się nie spieszył, albo był przez chwilę szybki po czym znikał, co jest jeszcze gorsze niż jak go w ogóle nie ma. Uznałem, że nie będę się denerwował tym, to po prostu znak, że wszystko musi poczekać i wszystko się samo dobrze ułoży. Teraz gdy chcę Wam streścić to co się działo przez cały tydzień podróży po Indiach z naszą polską śmiecho-grupą nawet nie wiem jak to wszystko skompresować do historii na bloga, idealnie na jedną stronę. Ale jako, że Hindusi są mistrzami kompresowania, potrafią zmieścić tylu ludzi w niewielkiej rikszy, tyle towaru i jeszcze śpiącego sprzedawcę w niewielkim kramiku na kółkach, tyle mocy w jednej mantrze czy mudrze, to i ja postanowiłem, że spróbuję.
A więc tak w jednym zdaniu to codziennie się śmialiśmy na plaży lub w świątyni miłości, jeździliśmy na grzbiecie słoni, widzieliśmy mnóstwo delfinów dzięki podróży łodzią. Zabrałem grupę do moich ulubionych miejsc w Arambolu i odwiedziliśmy też główne atrakcje Goa w ramach wycieczek z naszym ulubionym śpiewającym kierowcą Pravinem -plantację przypraw czy niezwykły wodospad pośrodku rezerwatu przyrody, a także mało znane stare świątynie. Uczestnicy wyprawy też kupili dużo pięknych ubrań, chust, korali, nabierając absolutnego mistrzostwa w targowaniu po indyjsku, w którego tajniki też ich wprowadzaliśmy z Anetą. W Indiach targowanie się jest nawet uważane za oznakę szacunku dla sprzedawcy, a szczególnie na Goa jest niezbędne gdyż pierwsze ceny są zazwyczaj z nie tego kosmosu. Niektóre uczestniczki nie znające angielskiego zaczęły używać kalkulatora sprzedawcy by na zmianę podawać ceny. Inni podpierają się rosyjskim, który jest powszechnie znany wśród sprzedawców albo częściej językiem polsko-rosyjskim z angielskimi, a nawet francuskimi zwrotami i całkiem nieźle to wszystko działa.
Czasami z tym targowaniem jest tak, że kierowca życzy sobie 200 rupii za przejazd, ja starguję cenę do 180, po czym płacę mu 200 ale już z napiwkiem. Na pozór płacę tyle samo co on chciał, ale on jest zadowolony bo dostał napiwek, ja zadowolony, że dostałem upust. Napiwek jest tu też konieczny bo pokazuje nasze zadowolenie z usługi, a jego brak może być odbierany jako oznaka niezadowolenia. Szczęśliwie co trzeci mężczyzna w Indiach kolekcjonuje monety z całego świata i potrafi się pięknie ucieszyć z premii w postaci egzotycznych 50 groszy „from Poland”, a już przy kolorowych 2 złotych to niektórzy nawet mnie pocałowali w policzek.
Kocham Indie jeszcze bardziej po 3 miesiącach tutaj. Każdy dzień dostarcza mi nowych okazji do zachwytu. Przykładowo teraz siedzę w kawiarence nad morzem, gdzie podają jedzenie i w teorii jest wifi. Przestałem się przejmować tym, że to wifi przestało działać i zacząłem pisać sobie tak po prostu. Poczułem się głodny i postanowiłem podejść do kelnerów, którzy gdzieś zniknęli i patrzę, chłopaki tak fajnie się przytulili na leżance, taka bliskość i lekki, zabawowy dotyk między mężczyznami. Chwilę wcześniej wyszedłem z morza, gdzie złapała mnie grupa około 30 mężczyzn, którzy tu przyjechali z Bangalore. Przywitali mnie w wodzie, dowiedzieli się – każdy z osobna skąd jestem, obściskali, obfotografowali, aż zalała nas wszystkich wielka fala.
W świątyni pewien mężczyzna zrobił tradycyjny wywiad ze mną: skąd jestem, ile czasu w Indiach, gdzie byłem czy lubię tutejszą kulturę. Pożegnał się zadowolony z odpowiedzi, po czym podszedł do mnie mały chłopiec. Zadał dokładnie te same pytania w tej samej kolejności, po czym zapytał mnie, których hinduskich bogów lubię najbardziej. „Sziwę i Ganesza” – odpowiedziałem. „To tak jak ja!” – ucieszył się.
Wczoraj w sklepie zwróciłem uwagę na zapowiedź wyjątkowego szamponu z krowiego łajna i uryny. Sprzedawca mówił, że ten specyfik wytwarza w domu jego rodzina. Turyści się śmieją -opowiadał- ale kupują dla zgrywu i potem im się tak podoba jak to spróbują, że wykupują. Dziś sprzedał 3 skrzynki i następna dostawa za 2 dni. Oczywiście -zapewnia mnie- szampon nie ma brzydkich zapachów, a mnie taka radość rozpiera, że hamuję śmiech poważnie z nim rozmawiając. Choć wiem nie od dziś, że w ajurwedzie krowia kupa jest ważny źródłem minerałów potrzebnym do niektórych leków.
Pobyt na OM Beach czyli OM plaży w Gokarnie to dla mnie niekończący się zachwyt prostym życiem. To nieduża magiczna plaża w kształcie znaku OM, gdzie są idealne warunki do pływania, fal nie widać do pewnego punktu, ale tuż przed brzegiem wychodzą na powierzchnie, a potem fale które odbijają się od brzegu mają większą siłę niż te płynące do brzegu. Wstaję o świcie i plaża jest niezaludniona. Za to widać sporo krów i byków z małymi, którzy udają się na poranne spacery. Czasami taki byk zaryczy przed którąś z plażowych restauracji i jak ma szczęście to dostanie zielone.
Dziś widziałem jak kelner z naszej restauracji wygnał byka, po czym byk powrócił i galopem wbiegł do naszych chatek. Po kilku minutach wyprowadziło go kilka mężczyzn, a byk wykąpał się w morzu i poszedł szukać szczęścia dalej. Ja siadam sobie co rano gdzieś na plaży z matą i ćwiczę jogę. Zawsze przychodzą do mnie psy i przylepiają się do mnie tak jakby czuły energię mojej praktyki. Zdarzyło mi się wczoraj wykonywać asanę psa z głową go dołu nad rozłożonym na mojej macie młodym psiakiem. Dziś zaś do naszego baru zawitał wąż i zaszył się w dachu chatki gospodarzy, a z daleka co niektórzy widzieli w morzu delfiny.
Gokarna jest jednym z ważniejszych świętych miast Indii, do których udają się pielgrzymi. W centrum miasta mieści się wielka świątynia Mahadewy czyli jednego z imion Sziwy. Do głównego bóstwa bramini nie dopuszczają obcokrajowców, co oczywiście nie zbyt mi się podoba, ale staram się zrozumieć, że chcą zachować pielgrzymkowy a nie turystyczny charakter miejsca. Za to w bocznej części świątyni mieści się święta obora z niemniej świętymi niż Sziwa krowami. Krowom przewodzi największy byk jakiego kiedykolwiek widziałem a w Indiach już sporo czasu spędziłem. Byk Radża ma wielkiego garba jak tutejsze bydło kudu i olbrzymie spokojne oczy. Przyozdobiono mu facjatę koralami i najróżniejszymi ozdobami. Panie sprzedają wiązanki liści i kwiatków dla Radży za 10 rupii, które byk nad byki spokojnie zjada patrząc na ludzi dobrotliwymi, wszystko rozumiejącymi oczami. Niestety zdjęć Radży nie wolno robić, więc sami musicie go odwiedzić.
Zorganizowałem dla naszej grupy jednodniową wycieczkę do olbrzymiej skały Yana, we wnętrzu której mieści się pełna tajemnic świątynia Sziwy i mieszka trochę nietoperzy. Ten cud przyrody mieści się w środku dżungli i samo przejście w ciszy do tego miejsca było dla mnie głęboką medytacją. Dżungla jak słyszałem od jej miłośników, działa idealnie jak szwajcarski zegarek, o określonej godzinie dzień w dzień odzywają się pawie, potem małpy, potem inne ptaki.
Następnie pojechaliśmy do Murdeshwary do największego w Indiach posągu Sziwy. Wjechaliśmy windą na 18 piętro świątynnej wieży i mogliśmy obejrzeć z daleka panoramę morza z górującym nad nim gigantem. Z bogami jest tak, że czasem lepiej do nich się nie zbliżać, bo z bliska widzimy na nich różne pęknięcia, ale i tak nie sposób oprzeć się pokusie.
Cieszę się, że nasza podróż przebiega w dobrej atmosferze, w czasie wczorajszej podróży w minibusie wspólnie śpiewaliśmy piosenki stare i nowe, wspólnie je skracając, przeplatając i miksując i świetnie się przy tym bawiąc. Poranne sesje śmiechu na plaży to nasz stały punkt programu i coraz częściej dołączają się do nas pojedyncze osoby z innych krajów. A dziś zaczęło się święto kolorów Holi, spotkaliśmy poprzebierane za różne potworki grupy dzieci a także pewna grupa mężczyzn zadbała bym i ja stał się całą tęczą kolorów. Jestem tak bardzo zadowolony z tego, że mogłem zorganizować tę pierwszą wyjątkową dla mnie wyprawę, wdzięczny wspaniałym ludziom, którzy mi zaufali i zdecydowali się wziąć w niej udział i zmotywowany by regularnie organizować wyprawy do Indii ze śmiechem. Hi, hi, ha ha ha!