Uważam, że prawda lepiej jest widoczna w jednym obrazie, jednej chwili niż w długim, opasłym eseju. Człowiek, który zna jakąkolwiek dziedzinę lub kraj tylko trochę, może poczuć, że wie wiele, ale gdy pójdzie krok dalej i zagłębi się jeszcze bardziej, tym łatwiej może poczuć, że nie wie nic. Chciałbym podzielić się z Wami jednym obrazem, którym Indie ucieszyły mnie na pożegnanie, dla mnie to właśnie był taki momentem małego oświecenia, gdy poczułem, że o Indiach tak dużo, że nie wiem nic i dlatego je tym bardziej kocham.
W Indiach jedzenie jest dosyć pikantne, flora bakteryjna inna niż u nas, dlatego życie żołądkowe podróżników jest tam dużo bogatsze. Jedni biegają i chcieliby już przestać, inni nie mogą już tyle dni, że nawet chcieli by choć raz się przebiec. Faktem jest, że łatwiej jest pokonać barierę wstydu i ludzie co tylko trochę się znają potrafią rozmawiać o swoich rozwolnieniach i zatwardzeniach tak jak w kraju rozmawiają o filmach czy książkach. Toaleta indyjska jest również źródłem wielu doznań i opowieści. Ja nawet polubiłem tak zwaną kucasanę czyli kucanie nad dziurą jak Kamil Stoch szykujący się do skoku. Byle toaleta nie była cała zalana wodą, a ja nie musiał wejść do niej na boso, co nie raz się zdarzało na terenie świątyń, gdy moje sandały musiałem zostawić hen hen daleko przed pierwszym wejściem. Nawet się przyzwyczaiłem do używania wody zamiast papieru toaletowego i przyznam, że to rozwiązanie jest dużo lepsze dla środowiska. Nawet nie chcę sobie wyobrażać ile lasów będzie trzeba ściąć i ile rzek zatruć do produkcji celulozy, gdy miliard Hindusów zacznie się załatwiać po naszemu.
Pisarz – noblista Naipaul – Hindus z Trynidadu stwierdził podróżując po kraju swoich korzeni przed 50 laty, że Indie nie zaczną się rozwijać dopóki ludzie nie zaczną się załatwiać na zachodni sposób. Gandhi sam stawiał proste latryny i zabiegał by podwyższyć poziom sanitarny kraju. Ja przyznam, że w pewnym momencie przyzwyczaiłem się do dzieci załatwiających się na chodniku, poczułem, że tu człowiek jest po prostu bliżej przyrody, bliżej całego stworzenia w jakiś taki niewyobrażalnie holistyczny sposób. Idzie drogą krowa i robi swoje, tam dalej koza, a dalej siedzi nad rowem pani z dziećmi . Przyznam, że jak jeździłem nocnymi autobusami międzymiastowymi czasami wolałem już takie przystanki z dzikimi toaletami niż te płatne z tamtejszych PKS-ów: smród, brud i mokradła.
I teraz czas na końcową scenę. Po prawie 3 miesiącach pobytu w Indiach, gdzie doświadczyłem najróżniejszych toalet łącznie z mającym zastąpić papier kubeczkiem podanym mi przez właściciela sklepu, który wskazał mi na drzewko za sklepem, jestem już gotowy do wylotu na lotnisku w Bangalore. Lotnisko jest nowe i super nowoczesne, więc wiem, że różnych rzeczy można się spodziewać, ale tego sobie nie wyobrażałem. Wchodzę, gotowy do odprawy, do toalety i tam wita mnie skinieniem głowy i „good evening, sir” pan w mundurku sprzątacza. Prowadzi mnie do jednego ze stanowisk, puka, otwiera drzwi, oczywiście zachodni full wypas z papierem, przeczyszcza deskę kawałkiem papieru. Pokazuje mi bym usiadł, po czym czuję, że czeka za drzwiami aż skończę. Chce mnie prowadzić do umywalek. Ja go pytam, czy można tu gdzieś umyć stopy, on mówi: „money, money” i pokazuje mi na spłuczkę – pistolet z wodą przy sedesie i na siebie jako gotowego do akcji. Odmawiam i sam spłukuje brudne od wędrówki stopy, a on czeka, po czym prowadzi mnie do umywalki. Otwiera dla mnie kran z wodą, podaje mi mydło, po czym wyciąga kilka papierowych ręczników.
Z toalet, które widziałem przez cały pobyt może jedna na 100 miała jakieś mydło, zazwyczaj nie ma nic i korzystałem z własnego mydła w płynie. A tu nagle ja, po tym jak już przywykłem do, delikatnie mówiąc najbardziej prostych warunków sanitarnych, dostaję osobistego asystenta toaletowego. Podziękowałem mu hojnym napiwkiem, bo dzięki niemu mam nową piękną opowieść dla Was i poczucie, że następnym razem Indie przyszykują dla mnie nowe, cudowne niespodzianki.