Skip links

Jak polubiłem pewnego pana. Opowiadanie.

 

fot. Cezary Chojnowskki
fot. Cezary Chojnowskki

„Co to za spóźnienie! Ile to ja muszę czekać na takich jak pan! Że też nie mogą się takie niedorajdy jedne i drugie zorganizować” – usłyszałem na powitanie od pana, który kazał mi wskoczyć do dużego zielonego gazika z tych grubych i szerokich jak amfibie. Było mi źle z tym, że tak mnie ocenił, szczególnie, że tym razem bardzo sprawnie działałem, od razu po przyjeździe do Zakopanego zadzwoniłem do schroniska i, tylko czasem spoglądając w telefonicznego google mapsa i bezskutecznie próbując uzyskać potwierdzenie słuszności wyboru od sprzedawców , dotarłem na miejsce. A bywam tu góra raz w roku, więc niech nikt ode mnie nie oczekuje chodzenia po Zakopanem w trybie przyspieszonym.
Kierowca ruszył szybko. Na przejściu dla pieszych mało nie przejechał jakiejś pary młodych ludzi. „Patałachy! -wołał- kiedyś gnoja jednego czy drugiego przejadę i ten pójdzie do nieba, a ja do kryminału – parsknął – i gdzie tu sprawiedliwość na tym świecie?”. Chciałbym zaśmiać się nawet na zasadzie okazji do praktyki, ale jakoś nie mogłem. Chciałem go o coś zapytać, ale siedziałem z tyłu obok innych ludzi i nie wiem, chyba się bałem trochę gościa i uznałem, że lepiej go nie prowokować.
Po paru dniach miałem wracać sam by zdążyć na wieczorny pociąg. Miałem jechać z tym samym kierowcą, jedynym, który może zwieść stąd na dół. Zadbałem by być punktualnie przy recepcji. Pytam się o kierowce, pani mówi, że już dzwoni po niego, w tym momencie wpada mój znajomy od gazika. „Kolejny nieuk, co to nawet zegarka nie umie czytać” – woła. „Dobry wieczór” – odpowiadam. „Wskakuj i trzaśnij pan mocno drzwi – zawołał – zamknij no pan też te z tyłu porządnie jak mężczyzna”. Wreszcie ktoś mnie prosi bym walnął drzwiami z całą mocą, jak miło, przez ostatnie lata ja wychowany na czołgowej blasze poloneza tyle muszę uważać by nie trzaskać w tych wszystkich drobnych mikrach, yarisach czy jeszcze jakichś innych smartach. Z całej siły trzaskam więc i ruszamy.
Zaczynam rozmowę. Pan tutejszy? „Nie, 80 kilometrów stąd”. Wraca pan czasem do domu? „Jak szefostwo pozwoli to człowiek wróci w następnym tygodniu”. Chwila ciszy. Oj mam nowy temat: jak z tą drogą pod górę zimą da się jechać? „A da się, nie ma dnia byśmy nie przejechali, ale jak jest porządna zima to jeszcze dobrze, ale jak taka licha, panie, kurde bylejaka, te roztopy chrzanione, te lodowiska to człowiek za każdym razem musi łańcuch nakładać”. Zauważyłem śmieszne nalepki ze zwierzakami na przodzie auta nie korespondujące z surowością militarnej zieleni gazika i powagą kierowcy. „Tak to dzieciaki przyjeżdżają co roku uczyć się na narty i różne takie rzeczy nalepiają, cudowne są te dzieciaki, tak szybko się uczą, takie rozgarnięte, a jak pogoda nie taka to bawią się w schronisku, lubię jak przyjeżdżają” – uśmiechnął się, a ja ucieszyłem się, że się rozpromienił.
Poczułem się bezpieczniej, więc postanowiłem go spytać o to, o co pewnie wszyscy w górach pytają: czy widział kiedyś niedźwiedzia? Widział. Przez 8 lat aż 2 razy. Raz chodziła niedźwiedzica koło schroniska przez 3 godziny i zajadła rośliny. A drugi raz z Kasprowego. „I te patałachy, bo to nie idzie ich inaczej nazwać, stały z tymi aparatami i cykały, szczęśliwi, że misiu do nich wyszedł. Normalnie chciałem żeby ten niedźwiedź tym palantom przyłożył łapą to by się trochę rozsądku nauczyły”. Pokiwałem głową po indyjsku – trochę na tak ale też tak trochę na nie.
Gdy zjechaliśmy na dół, jakaś pani z małym chłopcem pomachała dłonią. Kierowca zatrzymał się. „No na mnie pani macha czy na świętego Antoniego?”. „No na pana!”. „To trzeba porządnie machać, że też pani się machać nie nauczyła, następnym razem nie wezmę. Wskakiwać!”. Pani z chłopcem siadła za barierką oddzielającą mnie i kierowcę od strony towarowej. „Smakował panu tort?” – spytał się chłopiec „Ano smakował. Tylko ty, chłopie, ze mną jeździsz a wszystkim tort rozdajesz, mnie się większy kawał należy”. Skąd ten tort? – musiałem się dowiedzieć. Okazuje się, że chłopiec jest świeżo po komunii „A wie pan – młody zaczął nowy wątek-że babcia to mówi, że te turystki co pan je wozi w górę to nie są turystki tyko stare dupy? A to co wożą to nie są walizki tylko szafy i fortepiany?”. Kierowca zamilkł. „A tobie podoba się jak mówi babcia?” -spytałem chłopca. „Babcia ma rację – odparł bez wahania- gdyby pan widział ile ci ludzie niepotrzebnych rzeczy pod górę wożą – to faktycznie są fortepiany, choć pan jest zupełnie inny, pan ma tylko mała torbę”. „I plecak” -pokazuję mu na tył auta. „A tam, takie malutkie plecaki to babci nie przeszkadzają” – chłopiec odparł z tą samą powagą z jaką pewnie odmawia zdrowaśki.
Chłopiec z mamą wysiadają, młody komunista rzuca złotówkę do kierowcy, „zawsze trzeba coś zostawić nawet mały pieniążek”. Śmiejemy się z kierowcą nie jakoś szczególnie głośno. Zaraz wysiądę ja i już czuję, że będzie mi go brakować, normalnie jaki to ciepły i fajny facet!
fot. Cezary Chojnowski
fot. Cezary Chojnowski