Niedawno znajoma, która skończyła u mnie kurs liderów jogi śmiechu, podzieliła się ze mną bardzo ważną uwagą. Powiedziała mi całkiem szczerze, że nie chce jej się czytać mojego bloga bo dla niej to moje prywatne „kronikarstwo”. „Może to i dla innych ludzi ciekawe – dodała – ale nie dla mnie, ja szukam konkretnej wiedzy, a joga śmiechu ma tyle narzędzi, tyle zastosowań”. Poradziła mi bym zaczął pisać o różnych pozytywnych efektach medycznych tej praktyki, nowych ćwiczeniach czyli prowadził „bloga profesjonalnego”. Jestem jej bardzo wdzięczny za to, że się tą krytyczną uwagą ze mną podzieliła. Potencjalnie ileś osób mogło pomyśleć podobnie, ale brakowało im odwagi lub zwykłej chęci by się tym ze mną podzielić, po prostu po cichu mogli przestać zaglądać na moją stronę. Takie komentarze o tym, jak postrzegacie mnie przez pryzmat tego, co komunikuję w internecie są dla mnie bardzo cenne. Nie zamierzam rezygnować ze szczególnego typu „kronikarstwa”, które uprawiam, dalej chcę pisać o zmianach, których doświadczam, emocjach, które przeżywam, ważnych wydarzeniach z mojego życia. Takich jak choćby zdobycie się na dla niektórych być może wręcz śmieszny skok do basenu, a w mojej własnej, nieporównywalnej z innymi skali, wielki krok naprzód. Przede mną więc inne zadanie: jasne zakomunikowanie wszystkim, po co dzielę się różnymi historiami z mojego życia.
Żyjemy w czasach dużego zapotrzebowania na wiedzę profesjonalną i moja koleżanka wpisuje się w szerszy trend zainteresowania różnymi dietami, metodami terapeutycznymi, warsztatami, technikami… Ale ja sam dobrze wiem z własnych doświadczeń i moich bliskich, że żadna dieta nie pomoże jeśli człowiek nie pokocha siebie takim jakim jest! W ostatnim czasie dostałem kilka propozycji bym do różnych portali i magazynów napisał „fachowe” czy też „eksperckie” artykuły o jodze śmiechu czyli możliwie czysty know-how najlepiej od razu z „konkretnymi” narzędziami by ludzie widzieli od razu „konkretne” korzyści z czytania takiego tekstu. Cóż, postaram się sprytnie sprostać tym wyzwaniom, spróbuję tu i tam, choćby na marginesie, przemycić coś osobistego, żywego, bo sam nie lubię czysto technicznych tekstów, a poza tym dalej jestem socjologiem z filozoficznym zacięciem. Dlatego dla mnie ważniejsze niż przekazanie narzędzi, jest pokazanie, po co są te narzędzia i po co warto ich szukać, jak ważne jest nastawienie umysłu, intencja z jaką sięgamy po takie czy inne narzędzie. Dam Wam jeden przykład. Dla mnie hulajnoga jest idealnym narzędziem wzmacniania mojej bezwarunkowej radości i szerzenia jej w społeczeństwie. Pozwala mi samemu czerpać radość z zabawy, jaką jest całkiem poważne poruszanie się po mieście w nowy sposób, budzić więcej serdecznych uśmiechów i łatwiej nawiązywać kontakt z ludźmi. Ale nie wiem czy jak Ty sięgniesz po hulajnogę to uzyskasz ten sam efekt, szczególnie jeśli będziesz się spieszyć i mieć głowę pełną osłabiających myśli. Dlatego propaguję coś znacznie szerszego niż narzędzia, niż nawet joga śmiechu.
Wczoraj będąc w Sopocie, odwiedziłem pewne miejsce, które mi poleciła znajoma. Pokręciłem się przez kilka minut, obejrzałem menu i wyszedłem. W sumie nie było w nim nic co by mnie odstraszyło, ale też i nic co by mnie zatrzymało. Zdałem sobie sprawę dopiero po chwili, że w tym miejscu brakowało mi klarowności, próbuje być jednocześnie pubem, kawiarnią i restauracją i niczym nie jest do końca. Trudno w nim poczuć się bezpiecznie, bo nie do końca wiesz czego się spodziewać. Widzę, że ja instynktownie podobnie jak większość ludzi mam w sobie potrzebę jasno poukładanego świata, jak herbata to herbaciarnia, jak piwo to pub a nie coś pośrodku.
W branży, w której funkcjonuję czyli szeroko rozumianego zdrowia i rozwoju bardzo łatwo się pogubić. Sam widzę po moich znajomych, często ludzi z ogromną pasją i talentem, jak próbują promować swą działalność na facebooku, ile energii pochłaniają te próby ciągłego prezentowania się w oryginalny sposób, jak się łatwo nam miesza życie prywatne z profesjonalnym. Poniekąd też świadomie dokonałem takiego wyboru: przeskoczyłem pewne oddzielenie jakie inni ludzie nie z naszej branży mają, robią coś jednego od 8 do 17 a po 17 są inną osobą. O ile te osoby nie muszą dopuszczać się w pracy gwałtów na swoich wartościach, które muszą potem odreagować i powiedzmy w godzinach pracy po bożemu handlują na przykład ziemniakami i tylko z tego się utrzymują mają łatwiej, po godzinach, wśród ludzi i na prywatnych profilach są po prostu sobą prywatnie, absolutnie spójni. U mnie wszystko jest, podkreślmy, w moim oglądzie, zintegrowane, bo całe moje życie traktuję po prostu jako ścieżkę i potrafię świetnie się bawić w czasie pracy. Ale widzę też jak poprawia jakość mojej pracy to, że potrafię z niej wyjść i doświadczać totalnego nie-działania. I widzę też, często niestety na przykładach innych, czego nie chcę w mojej działalności robić. Przykładowo jedna moja znajoma zajęła się z dużą pasją, ale i jednocześnie agresywnością pewnym podobno głęboko duchowym masażem, którego niedawno zrobiła kurs. Nawet przed swoim imieniem i nazwiskiem na facebooku wstawiła nazwę masażu. Poczułem się wręcz oszukany, umawiałem się w końcu na znajomość ze Zdzisią (oszczędźmy prawdziwego imienia), a mam wśród znajomych firmę próbującą mi coś wcisnąć. Dlatego staram się oddzielić na tyle na ile to potrafię siebie od Jogina Śmiechu, który ma swój „fan page” gdzie dzielę się wszystkimi informacjami z branży.
I teraz pojawia się znowu pytanie: czemu w takim razie na tym moim profesjonalnym „fan page’u” i profesjonalnej stronie pojawiają się osobiste wyznania? I tutaj należy Wam się istotne wyjaśnienie ode mnie: mnie chodzi o coś więcej niż o jogę śmiechu. Ostatnio dojrzałem do tego by nazwać to, co wcześniej czułem tylko intuicyjnie i zakładałem, że inni ludzie też to czują. Czyli moją misję. Brzmi ona następująco: praktykuję i uczę bezwarunkowej radości, dobrego kontaktu z własnym wnętrzem i zestrojenia ze światem. W niedalekiej przyszłości planuję rozszerzyć działalność i ludzie, którzy zdecydują się do mnie dołączyć będą mogli poczuć się bezpiecznie, bo już wiedzą jakie wartości reprezentuję. Joga śmiechu mieści się w centrum mojej działalności, bo w formie jakiej ja jej uczę, to coś co daje radość niezależnie od okoliczności, pozwala nawiązać lepszy kontakt ze sobą, nazwać jak się czuje przed i po zajęciach, jak i poprzez doświadczenie jedności z grupą, odpuszczenia, wybaczenia i zwiększenie zaufania, pozwala żyć na miękko, w większej harmonii ze światem. Do czego ma to ostatecznie doprowadzić? Do życia z wyższego poziomu świadomości, gdzie mamy swój stabilny kurs i oparcie w sobie.
Co to oznacza, że tak jasno komunikuję taką właśnie misję? Poszerzenie spektrum mojego działania, otwarcie horyzontów. Czyli nie jestem tylko fachowcem od tej czy innej techniki śmiechu tylko kimś kto praktykuje czyli sam żyje w zgodzie z tym, czego uczy. Jest to wyzwanie, ale lubię wyzwania, bo bez nich nie sposób się rozwijać. Moja wiarygodność jako nauczyciela dla mnie samego nie bierze się z tego, że zaufały mi już tysiące osób przychodząc na warsztaty, a ponad 100 na kursy liderów. Dla mnie bierze się tylko z tego, że kroczę na co dzień ścieżką bezwarunkowej radości, pokonując wyzwania. Choćby to, że podniosłem się szybko po tym jak zostałem pobity w trakcie moich zajęć na Przystanku Woodstock i potrafiłem wybaczyć, czego nauczam. Uczę się też z coraz większym powodzeniem być pogodnym i radosnym, niezależnie od zmiennych nastrojów mojej żony, która jako kobieta ma przecież święte prawo podążać emocjonalnie za fazami księżyca. Moja fachowość polega na byciu w prawdzie ze sobą i innymi, a także traktowaniu każdego doświadczenia jako okazji do rozwoju i autentycznej chęci szukania konstruktywnych rozwiązań w każdej sytuacji.
Nie wiem jak dla Was ale dla mnie samo żywe życie przyjmowane z rozwojową perspektywą jest stokroć ciekawsze niż nowe ćwiczenia, techniki czy odkrycia naukowego w temacie dajmy na to wpływu śmiechu na układ pokarmowy. Zachwyt życiem, takim jakim jest, i przyjęcie go takim jakim jest z miłością i śmiechem to moja misja i dlatego potrzebuję pisać czasem o różnych przygodach. A po Waszej stronie, kochani, ocena, czy jestem wiarygodnym fachowcem czy łzawym kronikarzem, czy jestem jak w pełni świadoma swojego powołania do cappuccino kawiarnia czy ni to kawiarnia ni pub, co do piwa podaje sorbety.