Zdarza mi się słyszeć, że Poznań to miasto, gdzie ludzie się nie uśmiechają. Miasto poważne, gdzie wszyscy skrupulatnie liczą pieniądze i gonią za swoimi interesami. Czasem to mówili mi sami poznaniacy, raz jeden kolega z Warszawy uznał po jakichś nieudanych próbach, że to miasto zbyt sztywne jak na jego warsztaty pracy z ciałem. A ja zawsze lubię jeździć do Poznania i wręcz jest to jedno z moich ulubionych miast, a moje warsztaty od początku cieszą się tu nieustannym zainteresowaniem. Jeśli Was dziwi, czemu mi tak dobrze w Poznaniu to spróbuję uzasadnić dlaczego.
Nawet jeśli Poznań to poważne „miasto know-how” to poważni ludzie bardzo potrzebują poważnego „know-how radości”. A ja, jak mnie niedawno pięknie określiła w ankiecie uczestniczka mojego warsztatu, jako „profesjonalny entuzjasta” przyjeżdżam aby dostarczyć ową poważną wiedzę. Lubię cytować powiedzenie twórcy jogi śmiechu dr Madana Katarii, że „traktujemy życie poważnie, więc czas potraktować i śmiech poważnie”. Czyli z poznańską solidnością, która sprawiła, że powstanie wielkopolskie to jedyne z polskich powstań, które zakończyło się pełnym sukcesem, zabieramy się za metodyczne wprowadzanie większej ilości wolności i radości do naszego życia. A joga śmiechu to nie tylko spontaniczność, ale i joga czyli też dyscyplina, istotna jest wytrwałość w praktyce pomimo wszelkich możliwych wyzwań, a sam doktor Kataria kładzie duży nacisk na punktualność, precyzyjne instrukcje. Dobra organizacja to solidna rama, która pozwala rozkwitać spontanicznej radości.
Poznań to nie tylko Stary Browar, nowoczesne wieżowce i perfekcyjna organizacja życia na wzór szwajcarskiego zegarka. To też miasto, które od lat ma bardzo rozwinięte swoje alternatywne oblicze. Już na imprezach licealnych szaleliśmy przy „Ezoterycznym Poznaniu” Pidżamy Porno i potem miałem taką radość jak nagle odnalazłem ten plac z dwoma krzyżami gdzie „pędzą szemrane auta”. To w Poznaniu po raz pierwszy w życiu trafiłem na skłot i pojawiła mi się nad głową złotą gwiazdką „wow!”, to tak można żyć! I teraz ten skłot, a chodzi Rozbrat, obchodził swoje 20-lecie. I z tej okazji wisiały w całym mieście plakaty z uśmiechniętym prezydentem Grobelnym trzymającym plik banknotów i zaangażowanymi anarchistami ryczącymi do tub. Jedna z uczestniczek kursu liderskiego wybrała się w sobotę wieczór na koncerty na Rozbracie i mówiła, że jednak było trochę smętnie w porównaniu do tego, jak się śmialiśmy w studiu Jogi YAM.
Mnie zaś pojawił się pewien wgląd, patrząc na plakaty Rozbratu i kamienicę Odzysk, którą opanowali anarchiści przy poznańskim Rynku. A ten wgląd brzmi tak: gdy prezydent i biznesowe elity Poznania dogadają się kiedyś z anarchistami i zaczną współdziałać by wspólnie dbać o miasto jako dobrą, społecznie zaangażowaną, firmę to będzie to najciekawsze miasto w Polsce. Joga śmiechu mogłaby w tym pomóc by spotkać się wspólnie w śmiechu poza koncepcjami i uprzedzeniami. Sam bardzo lubię takie działania z pogranicza światów biznesowego i alternatywnego, kilkakrotnie prowadziłem w Poznaniu zajęcia z jogi śmiechu na ulicy w tym raz na Jeżycach, które mają klimat zbliżony do łódzkiego Śródmieścia i warszawskiej Pragi. To w ramach Generatora na Festiwalu Malta powstał jednodniowy spontaniczny kiosk, gdzie częstowano mieszkańców ciastkami domowego wypieku a ja przed starą kamienicą prowadziłem sesję jogi.
Tym razem po Poznaniu śmigałem na hulajnodze i tandemie czyli poruszałem się raczej alternatywnie. Miasto kawałkami jest bardzo dobrze dostosowane, ma sporo ścieżek rowerowych czy wygodne pasy asfaltowego chodnika przy Dworcu Głównym. Dobrze też się jeździło nad Maltą, gdzie trafiłem na piękną tęczę. A co robiłem w Poznaniu? Prowadziłem kilka warsztatów jogi śmiechu – w księgarni z Bajki i w studiu YAM, a także kurs liderski jogi śmiechu w tym drugim miejscu. Poza tym opowiadałem też o moich doświadczeniach podróży do Indii i zapowiadałem wyjazd na styczeń 2015. Wyjątkowym doświadczeniem była sesja jogi śmiechu z grupą osób walczących z rakiem, którą poprowadziłem na zaproszenie Stowarzyszenia Psyche Soma Polis. Spotkała mnie bardzo miła niespodzianka, okazało się, że miałem grupę, która regularnie ćwiczy jogę i z niesamowicie otwartymi sercami przyjęła dar radości i śmiechu.
Także za mną kilka pięknych dni w mieście nad Wartą. Myślę, że długo będę pamiętał naszą wyprawę w sobotni wieczór do miasta z Anetą, Magdą, Kasią, Zuzą i dwoma suczkami rasy beagle -Mysią i Oktawą, które przyjechały na kurs aż ze Szczecina i wzbudzały tyle radości na poznańskich ulicach. Pełen rynek ludzi kibicujących naszym siatkarzom, chyba przekonanych, że energia ma moc i że doping przemierza tych kilkaset kilometrów. Albo naszą przejażdżkę z Biniem tandemem, gdzie trafiliśmy na magiczny dawny stadion Warty, gdzie nikt już nie gra z nikim o nic, a za to rosną piękne dzikie jabłonie. W ogóle dziękuję za wszystko, to naprawę błogosławieństwo, że mogę robić to co robię, tak jak to robię. Aho!