Koszyk 0
To będzie fajna historia o tym, jak cały wszechświat słucha naszych intencji. I, że sztuka szybkiej materializacji to nie tylko złote łańcuszki z rękawa Sai Baby. Warto wytrwać do końca. OK, startujemy?
„Zamienię moją hybrydę na SUVa lub terenówkę tak na około 10 dni” – tej treści ogłoszenie wrzuciłem na moją facebookową tablicę w zeszły czwartek. Roztopił się śnieg i droga dojazdowa do naszego leśnego domu zaczęła przypominać rzekę. Nasz mały dzielny Yaris ledwo dawał radę dojechać szorując po dnie „rzeki”. Wiele razy dzwoniłem do gminy z prośbą o poprawę nawierzchni lub przysłanie spychacza, który by odśnieżył. Pan zawsze obiecywał pomoc, a kończyło się na tym, że „kierowca spychacza był zajęty lub zapomniał”. Więc takie rozwiązanie z uruchomieniem mojej sieci znajomych wydało mi się najfajniejsze. I przyznam Ci szczerze bardzo cieszyłem się na to nowe auto na chwilę, jako jakąś nową energię, powiew świeżości w barwnej, ale trochę codziennej rutynie.
Mimo wielu oznak życzliwości, które spotkały mojego posta, chętny do zamiany się nie pojawił. Rozumiem to. Ludzie przywiązują się do swoich autek trochę jak do partnerów lub dzieci. Poza tym jak masz już SUVa to zamiana go na Yarisa pachnie obniżeniem osiągniętego statusu i cóż, że na chwilę? Sam przyznam Ci do 30-tki nie posiadałem swojego auta. Wcześniej w ogóle byłem totalnym przeciwnikiem motoryzacji, ekologiem, rowerzystą, amatorem pociągowych historii i niewinnych kolejowych podrywów. Potem szukałem drogi środka i małospalające małe ciche autko było zdrowym kompromisem między tym wewnętrznym ekologiem i realiami życia w lesie z dziećmi. Życia tam gdzie pojawia się jeden PKS do Warszawy dziennie i do tej pory nie rozumiem czemu o 14.24.
Przyznam, że przez lata gdzieś do 30-tki myślałem o ludziach, którzy jeżdzą tymi wielkimi napompowanymi SUVami jak o potencjalnych dupkach co się czują więksi od innych i napierdzielają spalinami w Matkę Ziemię. Potem to zweryfikowałem, że nie każdy napompowany faktycznie tak dużo pali i poznałem ileś fajnych i normalnych osób, które po prostu lubią takie auta, czują się w nich bezpiecznej lub lepiej i tyle. Moja pierwsza w Życiu przesiadka do SUVa miała być takim totalnym uzdrowieniem mojej relacji z tego typu autami.
I co się stało? Przy okazji wizyty u dentysty w Warszawie postanawiam zapowiedziany dzień wcześniej zajrzeć do Marty, którą znam jedynie online z kilku moich kursów i podrzucić Marcie moją książkę. Nie mam jak zaparkować w pobliżu jej bloku i rozwiązaniem okazuje się ciasny parking centrum handlowego 15 minut dalej. Pośpiech, chwila nieuwagi przy manewrach i bach ocieram się o słupek. Odpada reflektor, zderzak, nadkole. Tak jakbym trafił w jakaś energetyczną meridianę swojego autka. Szczęśliwie mam dobre ubezpieczenie. Przyjeżdza laweta. Mąż Marty – Daniel, co za wspaniały gość, bierze swojego SUVa i zawozi mnie za lawetą do serwisu na Wawer. Potem jedziemy na Okęcie odebrać przysługujące mi na 10 dni auto zastępcze. Pani w słuchawce mówi „wie pan, dostanie pan auto z klasy pana auta”. Tak wiem, racjonalnie to powinien być jak nie Yaris, jakiś Golf czy Corsa. Ale ja wiedziałem, że tak będzie nie. No i okazało się, że Clio które miałem dostać miało problem z reflektorem i czekał na mnie…SUV. Pan Piotr nie miał nic przeciwko.
Czegokolwiek doświadczamy, najważniejsza jest reakcja emocjonalnana to, czyli jak to przeżywamy, co to ze mną robi. Czy dokładamy sobie, że byliśmy nieuważni, niewystarczająco bystrzy, że przecież mogliśmy inaczej? Czy dokładamy losowi? Czy też wręcz przeciwnie, przyjmujemy to co się zdarza ze spokojem, pogodą i uśmiechem. Ja tak właśnie przyjąłem. I przyznam wsiadając gdy większość Polski już spała do świeżo podstawionego SUVa z podgrzewanymi fotelami miałem na twarzy uśmiech. Iście szelmowski.