fbpx
Skip links

Jestem smutny, więc się śmieję.

bangalore chlopakiMinął już miesiąc od mojego powrotu z Indii, przeprowadziłem od tego czasu już ponad 20 sesji jogi śmiechu w Warszawie, Krakowie i Wrocławiu, bez ściemy jeden z najlepszych kawałków życia. Czasem przychodziło 20 osób, a czasem 3 osoby, zawsze się śmialiśmy, choć czasem gdzieś pojawiał się drobny opór, z którym wydaje mi się, że sobie nieźle radziłem. Cały czas jestem entuzjastycznie nastawiony do tego, co robię i uważam, że to niesłychany dar móc prowadzić misję śmiechu, ale jak każdy człowiek miewam dołki. Nagle pojawia się dużo pracy organizacyjnej, rozbudowa strony, mailing, telefony, planowanie by jakoś w Polsce godnie uczcić światowy dzień śmiechu, który przypada już 5 maja. Wszystko to przywiązuje mnie do koła pragnień i oczekiwań, prowadząc do frustracji, a to nie umiem obsługiwać strony tak jak bym chciał, a to mam tylko 3 osoby na facebooku na wydarzenie, a nawet tam gdzie jest 7 to nie jestem pewien 3… Do znajomych chyba nie będę dzwonił, to rzadko działa, zresztą rzadko kto ma czas, a poza tym jak nie przychodzą to pewnie mają mnie dość z moim śmiechem. Siedzę więc sobie smutny przed laptopem, wciągam się tak w tę grę w napędzanie bańki śmiechu aż tak, że zapominam o śmiechu. Szczęśliwie niemal codziennie prowadzę sesje, więc będę mógł pośmiać się w pracy, hi,hi, ha, ha, ha. Czasem pracując włączam sobie mój ulubiony film z dr Kataria o tym jak się śmiać bezgłośnie w domu. Mimo, że sam prowadzę ćwiczenia ze śmiania się ze stanu swojego konta, jak zaglądam na moje, jest mi zupełnie nie do śmiechu, ale zaczynam klaskać w rytm „hi, hi, ha ha ha” i potem już płynie. Lubię działać w zespole ludzi i takie samotne planowanie i organizowanie czasem czyni mnie smutnym, prędzej czy później wszelkie indywidualne próby rozwijania czegoś w moim życiu kończyły się poczuciem bezsilności i porzuceniem. Powiedziałem sobie, że tym razem będzie inaczej. Jakby spojrzeć, to nie jestem zupełnie sam, ludzie pytają się, pomagają, tylko ja sam biorę na siebie cała odpowiedzialność. Czy muszę tak naprawdę? Czy może chcę, bo coś mi to daje? Sam przecież nie lubię, jak ludzie mówią, że muszą, uciekając od odpowiedzialności za swoje decyzje.
rikszarzeIdzie mi dobrze, ale oczywiście nie tak jakby mogło, bo na pierwsze zajęcia niemal wszędzie przychodzi więcej osób niż na drugie, wiadomo nowe, ciekawe, a potem zostają wytrwali jogini. Moi znajomi od śmiechu mówili mi, że przepis na Polskę to organizować zajęcia jogi śmiechu w miarę rzadko, bo wtedy ludzie wpadają, a na regularne śmianie już kilku próbowało się porwać i wszyscy się przejechali (hi hi ha ha ha!). Próbuję to zmienić i śmieję się z tego, że może kijem zawracam Wisłę, może takie ćwiczenie stworzę z ruchem kija? (ha ha ha!). Ale ja to czuję, kocham, więc będę to robił, niezależnie od zewnętrznych parametrów. Tak szczerze to jestem smutny, bo czuję się w tym momencie sam z ciężarem wprowadzania w Polsce śmiechu… i zaczynam się śmiać. Tym bardziej będę się śmiał, gdy jestem smutny! Śmieję się i przypominam sobie, jak moja koleżanka Ania powiedziała mi, że nie jest przekonana do jogi śmiechu, bo „sam doktor Kataria na filmach ma takie smutne oczy”. Cóż, jeśli mu smutno i się śmieje, tym większy mam szacun dla niego. W każdym razie gdy miałem już taki lekki nawrót depresek, że to nie pójdzie tak łatwo, że w Polsce to się nie przyjmie, bo tylu ludzi próbowało coś z tym krajem zrobić... spotkałem przypadkiem znajomą, która była tydzień wcześniej na mojej sesji. Zaczęliśmy śmiać się już od powitania, a potem Michalina powiedziała mi, że od tamtej sesji praktykuje jogę śmiechu codziennie. Oto jej opowieść, która pozwoliła mispisać bym się podzielił z Wami:
„Kiedy jadę samochodem i czekam na czerwonym świetle, od razu przypominam sobie „ha, ha, ha!”, zaraz za tym idzie śmiech, naturalny, mój. Jestem pod wrażeniem, że po jednych zajęciach, gdzie to „ha ha” wydawało mi się takie absurdalne, aż tyle się zmieniło. „Ha, ha, ha!” okazało się dla mnie takim włącznikiem, pyk, i zaczynam się śmiać „ha, ha, ha!” To mnie otworzyło, żeby się śmiać z codziennych rzeczy takich drobnych porażek, wykipi mleko, coś się przypali, uciekł mi autobus, robię „ha, ha, ha!” i śmiech sam płynie. Dla mnie nie była to taka łatwa sprawa by na zajęciach śmiać się sama z siebie. Pomogła mi cała grupa, ćwiczenie ze śmianiem się do telefonu komórkowego, to było niesamowite, nie tylko ja, ale cała grupa zaczęła się śmiać głośniej, intensywniej. Ciągle nie mogę uwierzyć, że to takie proste”.
Szkoda czasu na myślenie, hi, hi, ha, ha, ha!