„Baba to nie był mistrz czy guru – mówi mi Ester z Hiszpanii – to po prostu był Bóg. Jak przyjechałam tu pierwszy raz, to myślałam, gdzie tam Bóg, Jezus to był Bóg, a Baba najwyżej wielki mistrz, ale pobądź tu, poczuj go. Jak go zaprosisz to on sam zajmie się cała resztą”. Moja rozmówczyni mieszka w Puttaparthi już ósmy rok. Przyjechała tu razem z siostrą. Wcześniej medytowała przez 12 lat we wspólnocie i miała poczucie, że ma swoją ścieżkę i nie potrzebuje żadnych guru. Gdy stała na Rambli, głównym pasażu turystycznym Barcelony i rozdawała ulotki zapraszając ludzi na medytacje, zobaczyła jakąś młodą dziewczynę. Ta zapytała nią czy zna Sai Baby. Nagle poczuła jakby dostała piorunem i zatrzęsła się, myślała, że upadnie, gdy wstrząs minął poczuła niespotykaną lekkość. „Teraz znasz Sai Babę” – powiedziała dziewczyna i zniknęła, Ester nie ma teraz wątpliwości, że to sam Baba przyszedł do niej pod postacią dziewczyny. Potem przychodził wiele razy do niej i do siostry, aż obie zamieszkały w Indiach. Siostra wróciła do Barcelony gdy Baba opuścił ciało, poczuła, że jej obecność w Puttaparthi nie ma dłużej sensu. Ester została, mówi, że on tu cały czas jest i wszystkim zarządza.
Jej zdaniem teraz nadchodzi wielki czas walki dobrych energii ze złymi, powtórna bitwy Anjuny opisana w Gicie. „Dużo jest tutaj ludzi zagubionych, z niejasną energią, trzeba trzymać się tylko Baby i za nim podążać”. Podobno walka ma mieć charakter bardziej metafizyczny niż realnej przemocy. Może coś jest na rzeczy, poznałem na jodze Anglika zainteresowanego jogą śmiechu. Gdy zaprosiłem go na sesję do mojej koleżanki powiedział, że nie lubi się z moją koleżanką i zaproponował byśmy się spotkali osobno. Zgodziłem się, żeby miejsce i godzinę i nie przyszedł nie uprzedzając. Nie żeby jakieś złe energie od razu, ale zauważyłem, że pomimo haseł powszechnej miłości i służby innym, ludzie pozostają ludźmi.
„Jedyna kultura tutaj to bhajany (pieśni świątynne)” mówi Mareike z Niemiec, która prosi by zwracać się do niej w jej sanskryckim mieniu duchowym „mam intencje by utworzyć tu miejsce, gdzie będą odbywać się ciekawe warsztaty i gdzie będzie można jeździć konno. Na razie mam jednego konia i szukam odpowiedniego domu, ale mówię ci by dzielić się intencją aby się zmaterializowała. Jak będę już miała to nowe miejsce to cię zaproszę z jogą śmiechu”. Opowiada, że uwielbia Polaków, zatrudniała kiedyś młodą dziewczynę z Polski do opieki nad dziećmi w Niemczech zanim jeszcze przyszedł do niej Sai i przeprowadził ją tutaj. Teraz czuje jakby i ona była jej córką, a jak w zeszłym roku wybrała się do Biłgoraja na wesele dziewczyny to czuła, że wszyscy mają pootwierane serca, są tak gościnni i serdeczni. „Dlatego Sai wybrał wielu Polaków -mówi- zobaczysz sam ich poznasz, zresztą ciebie też wybrał, inaczej byś tu nie dotarł”.
Zdążyłem już poznać kilkoro rodaków. Śmialiśmy się już razem z Anią i Krysią. Ania mieszka w niedużym mieście powiatowym w północnej Polsce i chodzi w pięknym sari. Też Sai ją ściągnął razem z dwójką dzieci. Przyjechała na dwa miesiące, wynajęła mieszkanie i hinduską kucharkę, która gotuje indyjskie i polskie pyszności. Wszystkie osoby z którymi rozmawiałem to bardzo serdeczni i ciepli ludzie. Jednocześnie będąc tutaj drażni nas podział na kobiety i mężczyzn, na terenie aśramu nawet do małego kramu z kokosami trzeba stawać osobno, wszystkie stołówki mają oddzielne wejścia, a supermarket rano jest otwarty tylko dla kobiet, a wieczorami dla mężczyzn. Ester znajduje na to wytłumaczenie: oczywiście dla nas, Europejczyków, to niepotrzebne utrudnienia życia, ale Andhra Pradesh to jeden z najbiedniejszych i najgorzej wykształconych stanów Indii, wielu mężczyzn nie wie jak się zachowywać wobec kobiet więc dlatego potrzebne są takie podziały.
Znacznie większym wyzwaniem jest dla mnie cały kult Saia. Te zdjęcia jego stóp we wszystkich sklepach, punktach internetu, rikszach, ołtarzyki z nim w każdym domu. Mam świadomość, że trzeba na to spojrzeć z indyjskiej perspektywy, tu człowiek może urzeczywistnić swój boski potencjał, a kult dla guru jest częścią tej kultury. W Tiruvannamalai wszędzie znajdywaliśmy ołtarzyki Ramany Maharishiego – u krawców, w supermarkecie i wielką złotą figurkę w centralnym mandirze aśramu. Nawet widzę tego dobre strony, w każdym hotelu czy sklepie obecność, za pośrednictwem zdjęć wielkich oświeconych guru, może kierować uwagę ludzi do ich własnego wnętrza, przypominać o tym, że duchowości nie praktykuje się tylko w świątyniach, ale jej esencją jest dostrzeganie boskiej obecności w codzienności. Tutaj nawet w toalecie nie uciekniesz od Saia czyli od myślenia o Bogu.
Jak oglądam coraz szersze rubieże imperium Saia mam dla niego coraz większy szacunek. Zbudował olbrzymi szpital świadczący wszystkim potrzebującym bezpłatną pomoc, szkoły wyższe, średnie, podstawowe, wszystkie wyglądają na dobrze wyposażone, a obszerne bursy szkolne z ogrodami na dachu wydają się stwarzać lepsze warunki do studiowania niż akademiki UW. Ze wzgórza nad Puttaparthi widać bodaj najlepsze w Indiach boisko do krykieta. Do tego porządny dworzec a nawet lotnisko w pobliżu małej miejscowości jaką jest Puttaparthi. Spółka Saia sfinansowała też wiele projektów społecznych, dostarczanie wody do wiosek, ekologiczna produkcja żywności, sierocińce. Hasła Saia które wiszą tu na wszystkich słupach i budynkach podkreślają takie praktyczne podejście do pomocy potrzebującym, na przykład „ręce, które pomagają są cenniejsze niż usta, które sławią Boga”. Bez Baby zaledwie jednego człowieka, nie byłoby tego wszystkiego, Puttaparthi byłoby jedną z wielu zapyziałych wiosek.
Wreszcie, dużą zasługą Saia jest zebranie ludzi różnych wyznań, co nie udało chyba w takim stopniu żadnemu papieżowi. Tu faktycznie modlą się wspólnie chrześcijanie, hinduiści, muzułmanie, ludzie niezwiązani z żadnym wyznaniem i chyba wszyscy rozpoznają boskość w Saiu. „Sai Ram!” funkcjonuje jako powitanie, proszę i dziękuję nawet na posterunku policji. To uniwersalne pozdrowienie wszystkich ludzi Puttaparthi powtarzają tu również muzułmanie, którzy mimo zakazu portretowania bóstw i niezbyt dużej elastyczności ich religii, godzą na rikszach „Masha Allah” z „Sai Ram”. Dostałem od gościa prowadzącego punkt internetowy, oczywiście za „dobrowolną, przyjacielską opłata”, ale koniecznie godną wartości 10 gigabajtów i szacunku dla Baby, zestaw kilkuset bhajanów czyli pieśni świątynnych wśród których około100 sławi równocześnie Allaha i Saia. Sai z Puttaparth nawiązał zresztą do tradycji swojego poprzednika, Sai Baby z Shiridi, w którego świątyni widzieliśmy zarówno Sziwę, Ganesza, jak i tablicę z dokładnym rozkładem 5 modlitw, które muzułmanin powinien codziennie wykonać.
Obejrzeliśmy muzeum wszystkich religii przy aśramie Saia. Oczywiście wielki budynek w bajkowym stylu, hasłem Saia jest, że wszystkie religie to różne drogi prowadzące na ten sam szczyt czyli ogólnie wszystkie są w porządku. Ale religie świata zajmują zaledwie kilka sal, dalszych 30 poświęconych jest już samemu Saiowi, awatarowi numer 10. Można przeczytać cytaty z Biblii zapowiadające kolejne przyjście Jezusa jako baranka i całkiem poważne wytłumaczenie „baranki robią ba ba czyli Baba”. Chrystus mówił też, że powróci w koronie, która zostaje utożsamiona z czupryną Saia a la Jimmy Hendrix. Czytamy o narodzinach Saia, które zwiastowali wielcy prorocy czyli np. Śri Aurobindo, twórca wspólnoty Auroville, który miał przed urodzinami Saia powiedzieć, że wyczuwa iż znów narodzi się bóg Kriszna i w związku z tym przekazał piecze nad swoim aśramem swojej duchowej partnerce – Matce, a sam wycofał się z życia jedynie 3 razy do roku wychodząc z ukrycia. Ramana Maharishi miał poprosić młodego Saia by mu pozwolił paść do stóp, a Sai miał w chwili śmierci Ramany powiedzieć „Ramana do mnie przyszedł”. Sai jako chłopiec odwiedzając z wujem i bratem Hampi miał symulować ból żołądka i zaczekać na nich przed świątynią, gdzie objawił się im na ołtarzu jednego z awatarów Sziwy. Gdy wrócili sprawdzić co się z nim dzieje, siedział dalej przed świątynią.
W Kanyakumari, świętym mieście na południowym krańcu Indii gdzie dokonał życia inny wielki święty Indii – Vivekananda, Sai był z grupą ludzi i zalała ich fala, która u jego stop przyniosła naszyjnik ze 108 perłami. Na filmach można oglądać jak Sai daje dzieciom naszyjniki wyczarowane z rękawa. Sam o cudach mówił, że to jego wizytówki, które mają przyciągnąć ludzi do Boga i nic więcej. Sam czuję, że wszyscy mamy w sobie boską istotę i w tym wyznawcy Saia się ze mną zgadzali. Ester powiedziała, że „bóg to po prostu człowiek minus ego”. Ale w takim razie po co ta przepaść między jednym urzeczywistnionym Babą a nami zwykłymi ludźmi, którzy mają padać mu do stóp i całować jak relikwia jego pierścienie? Bardzo podoba mi się, że Sai głosił filozofię poddania i akceptowania życia w całości bez zgłaszania pretensji do losu, nie oceniać tego co nam się przytrafia i ufać, że wszystko jest po coś. Sam doszedłem do tego równolegle. Doświadczenia śmierci ojca i podróże po Indiach czyli bezsilność i brak logicznych wytłumaczeń dla tego co się dzieje i niesłychana lekkość płynąca za przyjęciem, że tak po prostu jest, pozwoliły mi mocno to poddanie ugruntować w sobie. Ale ciągle mój wewnętrzny anarchista mówi, że nie chce padać do stóp guru o fryzurze Hendrixa. „Cały czas jak na niego patrzę to mam wrażenie, że bym z nim dobrze poimprezowała, a nie pomedytowała” -mówi Aneta. Jemy naleśniki z mąki z czarnego prosa (ragi) i patrzymy na wyblakłe zdjęcie młodego Saia trzymającego w dłoni białą gołębicę.
![](https://www.joginsmiechu.pl/wp-content/uploads/2014/01/IMG_0801.jpg)