Wczoraj zadzwoniła do mnie mama. Powiedziała mi, że przeczytała reportaż o jodze śmiechu w Dużym Formacie i jest jej smutno. „Te kobitki – zagaiła- mówią dokładnie to samo, co ty wszędzie mówisz, ale tam nawet nie ma najmniejszej wzmianki o tobie, że to ty tę całą jogę śmiechu sprowadziłeś z Indii i że to pewnie ty je szkoliłeś”. Mamo, czuję gdzieś w głębi ten sam smutek- odpowiedziałem mamie – ale nie martwię się już tym, bo czuję jeszcze większa radość. Znam wszystkie bohaterki tego artykułu i 3 z nich to przeszkolone przeze mnie liderki i bardzo się cieszę, że tak fajnie w nim wypadły. Jeśli opowiadają o jodze śmiechu w ten sam sposób co ja, to tylko chwała im, bo ja na kursach liderskich uczyłem ich jak krótko, ciekawie i kompetentnie opowiadać o jodze śmiechu i widzę, że mają to opanowane w jednym palcu! Dla mnie jako szkoleniowca to tym większy sukces. Mamo, martwić się trzeba by było jakby opowiadały jakieś dyrdymały, a w tym artykule nie widzę śladu wypaczenia idei jogi śmiechu czy jakichś sarkastycznych żartów z tego co robimy.
Przypuszczam, że nawet Diana czy Basia mogły wspomnieć o mnie, że to u mnie robiły kurs. Ale dziennikarza ten fakt mógł zupełnie nie interesować. Dla niego ważne jest, jak się zmieniło ich życie dzięki jodze śmiechu, a nie czy uczyły się od tego czy tamtego gościa i czy tamten z kolei uczył się w Indiach czy Indonezji. Sam wystarczająco dużo pracowałem w mediach by przyznać mu, że to właściwe, że ludzie chcą żywych przykładów, a nie usystematyzowanej wiedzy jak podążał łańcuszek jogi śmiechu.
Oczywiście ucieszyłbym się jakby mnie wspomnieli gdzieś, a jakby już z boku artykułu zrobili ramkę z moim zdjęciem to pewnie bym skakał dookoła stołu i klaskał. Gdy piszą o mnie cieszę się jak dziecko, gdy piszą o innych cieszę się jak dorosły. Mam poczucie, że w tym momencie to Diana i Basia bardziej zasłużyły na taką formę docenienia niż ja. Gdy ja cieszyłem się gorącym indyjskim słońcem, piłem sobie mango lassi i oglądałem krowy spacerujące po plaży, one prowadziły kluby śmiechu nawet w trakcie srogich momentów zimy. Diana od początku roku do tej pory 2 razy w tygodniu prowadzi otwarty klub śmiechu w Good Life Academy na Saskiej Kępie. Nie zraziła się jak przyszła tylko jedna czy 2 osoby i wytrwale kontynuuje praktykę i efekty widać: coraz więcej ludzi do niej przychodzi i sama prowadzi z coraz większą finezją, wymyśla nowe ćwiczenia.
Basia zaś robi co może by rozpropagować jogę śmiechu w Karczewie i Otwocku też się nie zrażając niekiedy niską frekwencją. Ba nawet udało się jej namówić męża do wspólnej codziennej praktyki, co w moim odczuciu jest też dużym osiągnięciem. W artykule też opisano Anię, która dopiero co skończyła kurs u mnie i cieszę się niech ma takie fajne wsparcie od świata na początku śmiechowej drogi. Zresztą Ania cudownie się śmieje i zainteresowała się rejsem po Mazurach z jogą śmiechu, który organizujemy w lipcu i wyraziła chęć wsparcia mnie i kapitana Witka w gotowaniu. Także bardzo cieszę się, że Gazeta dała jej dodatkowy powód do radości, tym lepiej się nam będzie pływało i pichciło.
Mamo, udało mi się stworzyć wielką śmiechową rodzinę i cieszę się z sukcesów innych członków rodziny. Tych artykułów, programów o różnych liderach jogi śmiechu będzie bardzo dużo bo to ciągle świeży i atrakcyjny temat, a czytelnicy i telewidzowie mają dość tych wszystkich wypadków i afer, potrzebują jakichś pozytywnych tematów. Cieszę się z sukcesów wszystkich przeszkolonych przeze mnie liderek i liderów. Dla mnie bycie dobrym liderem polega na tym, że czynię innych liderami, a nie wpatrzonymi we mnie wyznawcami. Udało mi się uruchomić wielką falę śmiechu, która ogarnia stopniowo całą Polskę. Od powrotu z Indii odwiedzam po kolei kluby śmiechu, które powstały lub rozwinęły się w tym czasie. W jeden tylko poniedziałek o godzinie 18 aż w 4 miejscach w Warszawie można było wziąć udział w bezpłatnych zajęciach jogi śmiechu. Ja teraz nie muszę już przekonywać liderów by w ogóle organizowali takie kluby, raczej chcę na ile to możliwe skoordynować by ograniczyć konkurencję i zwiększyć współpracę między nimi. W śmiechowej rodzinie jak w każdej rodzinie mogą też pojawiać się kłótnie i chcę zadbać by jak ludzie muszą się kłócić, to by tak ja na sesji śmiechu, kłócili się ze śmiechem i potem sobie wybaczali.
Wiem też, że nie ma co nawet próbować kontrolować tego wszystkiego co się dzieje w świecie jogi śmiechu. Nad kontrolę przekładam zaufanie. Część liderów chętnie mówi o mnie jako ich nauczycielu w opisie swoich wydarzeń czy wywiadach i jestem za to im wdzięczny. Część nie chwali się gdzie się uczyła jogi śmiechu, a niektórzy nawet wymyślają jakieś nowe nazwy dla jogi śmiechu i tytuły dla siebie, a ja cieszę się, że to co im przekazałem, dodało im skrzydeł. Część traktuje jogę śmiechu jako praktykę dla siebie i przy okazji dla innych, część tworzy różne akademie i instytuty z bardzo poważnie brzmiącymi nazwami. Ale najważniejsze, że ludzie się śmieją, że Polska się śmieje, że ludzie więcej się cieszą, że Polska mniej narzeka: o to przecież chodzi a nie o to by moje wewnętrzne dziecko ciągle dostawało nowe porcje czekoladowych lodów. Ha, ha, ha! Mamo, to jak cieszysz się ze mną?
link do artykułu w Dużym Formacie