Skip links

O miłości i ocenianiu

Kanyakumari, Indie, fot. PB 2014
Kanyakumari, Indie, fot. PB 2014

Albo jesteś miłością albo nie. Albo masz ten błysk w oczach albo nie. Nie możesz być miłością na pół etatu po powrocie z pracy. Albo jesteś albo nie. A jeśli jesteś, to znaczy, że rozwinęła się w Tobie jakość miłości. I miłość jeśli jest to jest jedna dla wszystkich. Nie można kochać tylko swojego partnera, mamę i wybraną przyjaciółkę. Jak jesteś miłością, to jesteś również miłością dla taksówkarza czy pani z okienka na poczcie. Oczywiście nie oznacza to wchodzenia w intymność ze wszystkimi, z rozsądnych względów to musimy rezerwować dla wybranych osób, to społeczeństwo na pewno nie jest gotowe byśmy funkcjonowali w taki sposób (ha ha ha!). Ale jeśli chodzi o wewnętrzną jakość uważności, szczerości, prostoty, szacunku, które wiążą się dla mnie z miłością to muszą być dla wszystkich albo je zatracimy. Szczęśliwie nawet gdy zatracę na moment w sobie miłość, ona może do mnie wrócić. Kocham siebie również z tą tendencją do zapominania miłości i dzięki temu ona do mnie wraca. Ale z drugiej strony, gdybym w określonych sytuacjach wyłączał przycisk miłości (bank, biznes, hahaha!) to już by to było samooszukiwanie.
IMG_1549
Takie pojmowanie miłości wykształciło się we mnie pod wpływem doświadczeń, medytacji, obserwacji, czytania i słuchania różnych oświeconych mistrzów. Zawsze podobała mi się łatwość z jaką moi różni anglojęzyczni znajomi kończyli e-maile słowem „love” z taką lekkością z jaką w Polsce najwyżej piszemy „pozdrawiam serdecznie”. Doktor Kataria ma dla mnie mistrzowskie zakończenie maila „with love and laughter”, „z miłością i śmiechem” – wysyła takie maile nie tylko do mnie i innych praktyków jogi śmiechu, ale pewnie i do banku czy agenta ubezpieczeniowego. Na kursach jogi śmiechu, doktor kilkakrotnie mówił nam, że kocha nas i nigdy nie zmieni zdania, po czym się śmiał. Oczywiście, możecie powiedzieć, łatwo jest coś takiego wpisać sobie w maila, a praktyka jakości miłości to zupełnie inna sprawa. Mógłbym wejść w tę grę i znaleźć rożne słabości moi znajomych piszących o miłości, a nawet i doszukać się niespójności w zachowaniu człowieka, który tyle dobra wniósł w moje życie.
Kanyakumari, Indie, fot. PB 2014
Kanyakumari, Indie, fot. PB 2014

Każdy człowiek ma swoje słabości, nawet oświeceni mistrzowie, pytanie czy chcemy być poszukiwaczami gówna czy ludźmi żyjącymi w miłości? Jeśli wybieram kurs na miłość, to nawet jeśli zauważam coś, co mi nie pasuje w drugim człowieku, staram się nie skupiać na tym, puścić to, bo wiem, że w jaki sposób postrzegam innych, będzie determinowało ich zachowanie. Jeśli spojrzę na kogoś jako cwaniaka czy zakompleksioną osobę, na pewno  znajdę zaraz wystarczająco dowodów na potwierdzenie tych opinii. Ale równocześnie w takiej relacji, ja sam stanę się poszukiwaczem smrodu, a nie miłością. Pamiętając o tym, nie zaprzeczam, że widzę w innych ludziach również to i owo, powtarzam sobie, że chcę być miłością i tylko miłością… i nic więcej mnie nie interesuje. Ktoś kiedyś mi pokazał, że jak będę ponad tymi wszystkimi ludzkimi i moimi ocenami, patrzył na innych jako na samą miłość, jako oświecone istoty, które wiedzą co dla nich jest najlepsze, to ludzie w zaskakujący sposób będą odpowiadać do mnie z tej przestrzeni miłości. Jak kogoś zamknę w określeniu cwaniaka czy szukającej okazji do zarobku desperatki to zostawiam tej osobie niewielką przestrzeń by wyszła z tych ciasnych ram jakie jej nałożyłem. Jeśli zaś kultywuję w sobie miłość, co oznacza koniecznie bycie miłością wobec tej osoby, ta osoba przynajmniej ma większą szansę by pokazać mi się od innej strony.
 
Kanyakumari, Indie, 2014 fot. PB
Kanyakumari, Indie, 2014 fot. PB

 
Mózgownica cały czas będzie oceniać, ona chyba ma tę funkcję na autopilocie w  swoim pakiecie podstawowym, trudno tę funkcję usunąć i jest ona nieraz przydatna w tym świecie, i tak jest dobrze jeśli uda się nam ją ograniczyć do oceniania zachowań a nie ludzi. Za to regularnie przypominam sobie, że przyszedłem na ten świat by kochać, a nie doszukiwać się gówna (hahaha! – śmieję się, jak pozwalam sobie na takie stwierdzenie nie do końca zgodne z regułami pozytywnych afirmacji…) i jest to forma praktyki. Bardzo przyjemnej zresztą i dlatego jak tylko mogę dzielę się tym postrzeganiem rzeczywistości z Wami na moich warsztatach i kursach liderskich jogi śmiechu.
 
kurs nauczycielski jogi śmiechu w Bangalore, fot. Aneta Bielska
kurs nauczycielski jogi śmiechu w Bangalore, fot. Aneta Bielska

Ale jak to wygląda w praktyce w moim życiu? Sam jestem zdania, że jeden życiowy konkret jest wart więcej niż opasłe tomiszcza najciekawiej wyglądającej teorii. Dużo pomaga mi świadomość, że nie mam co próbować zmieniać innych ludzi. Ile razy ja na przykład próbowałem w życiu zmienić, w moim odczuciu, zbyt rozrzutny sposób gospodarowania pieniędzmi przez moją mamę! Aż zdałem sprawę, że nic nie mogę zmienić, że mama i tak będzie kupowała za dużo jaj i serów. Może ze względu na komórkową pamięć głodu przekazaną nam od przodków, którzy doświadczyli wojny? A może ze względu na przyjaźń która łączy ją z dwójką rolników, którzy rozmawiają z nią długo przez okno przy okazji dostaw jaj? Nie muszę nawet znać odpowiedzi, czasami im mniej wiem tym bardziej jestem szczęśliwy. Odwiedzając mamę w Łodzi, niemal zawsze zabieram pociągiem do Warszawy kartonik jaj (czasem w połowie je rozbijając) i jestem mamie za ten dar wdzięczny, mimo, że w niewiele wyższej cenie mógłbym kupić takie same ekologiczne jaja zerówki w sklepie przy moim bloku. Ale w jajach od mamy jest zawarta jej bezcenna miłość.  Gdzieś tam w tyle głowy pojawia mi się myśl, że może to bez sensu, że mama kupuje tyle jaj, a ja je wożę, ale śmieję się z tych myśli, kocham ją taką jaka jest i jestem wdzięczny, że jest, kiedyś dała mi życie, a teraz daje mi jaja.  Jedynie odmawiam jaj gdy wybieram się przez Łódź w dalsze trasy, „mamo,  teraz jadę z Łodzi do Krakowa, potem do Wrocławia, to zbyt niebezpieczna trasa dla Twoich jaj”.
 
No tak mamę jest jeszcze stosunkowo łatwo kochać, powiecie, ale co z sąsiadką z dołu, która ciągle wychodzi na balkon by palić papierosy.  Ten ohydny smród (wybaczcie, drodzy palacze!) dostaje mi się do mieszkania, w którym zaczynam się czuć jak w taniej, podłej knajpie za dawnych lat. Stosuję różne strategie przetrwania – zamykanie okien, kadzidła, szałwię. Może kiedyś nawet się  przejdę piętro niżej by porozmawiać o tym, że to mi przeszkadza. Bo miłość też nie oznacza by negować to co się czuje, czasem wręcz trzeba stanąć za swoją racją, zachowując jakość miłości. Ale staram się też śmiać z tego co mnie denerwuje. Myślę teraz o sąsiadce jako miłej osobie, która odpowiada na „dzień dobry” i ma fajną córkę, która ma fajnego chłopaka z którym tak wzruszająco się co wieczór żegna… Wcale nie potrzebuję postrzegać sąsiadki przez ten drobny dymiący i śmierdzący kawałek rzeczywistości.
 
Wczoraj pojawiło mi się kolejne wyzwanie dla miłości. Codziennie się pojawiają. Pewna znajoma zaangażowała się w biznes oparty na sprzedaży bezpośredniej. Wciągnęła w to jeszcze innych moich znajomych i nawet próbowali wciągnąć w to moją żonę. Z tego co zrozumiałem z relacji zaprzyjaźnionej osoby to, że na jakichś specjalnych domowych pokazach używają jakiegoś „cudownego” aparatu do odmładzania skóry i smarują ludziom pół twarzy bezpłatnie, każą spojrzeć w lustro i delikatnie sugerują by kupić aparat za cenę porównywalną z kosztem 100 podobnych zabiegów zrobionych przez specjalistkę w salonie kosmetycznym. Mam tylko cząstkowe informacje, ale pachnie mi to wyjątkowymi odkurzaczami za kilka tysięcy,  nigdy nie przypalającymi się garnkami, cudownymi szwajcarskimi nożami i wełnianymi kołdrami, tymi wszystkimi grubo przepłaconymi i często zbędnymi rzeczami, na które mój żyjący ascetycznie wręcz dziadek roztrwonił oszczędności na specjalnych pokazach po tym jak skończył 80 lat. Nie mam zaufania do firm które zamiast zaistnieć w internecie i sklepach, tworzą jakieś poufne kluby sprzedaży. Mam sam przykre doświadczenie ze znajomym, z którym  spędziliśmy 3 lata, jak mi się wydawało wtedy na super szczerym i głębokim byciu w grupie rozwojowej, który potem spróbował mnie podstępem wciągnąć w system sprzedaży bezpośredniej Amwaya. Uciekłem zażenowany z tego spotkania „niespodzianki” w hotelu i jakoś nie odezwaliśmy się więcej do siebie ze znajomym. No i teraz pytam się: co zrobiłaby miłość w tej sytuacji? I czuję że ze współczucia dla moich znajomych – potencjalnych klientów-ofiar tych propozycji uprzedziłaby ich: nie kupujcie od razu tych super aparatów, skonsultujcie sprawę z kosmetyczką… Ale jednocześnie miłość prosi mnie bym spojrzał na osoby zajmujące się tego typu sprzedażą jako wspaniałe istoty, które dalej mają w sobie światło miłości i radości,  nawet jeśli czasami potrzeba trochę wysiłku by je dostrzec. Ha ha ha! I za to, że zawsze jesteś, jestem Ci wdzięczny, droga Miłości. Namaste!
IMG_1509