Niedawno miałem okazję udzielić dwóch dłuższych wywiadów: dla portalu Gazeta.pl Podróże i Radia Polska Live (podcast wkrótce będzie dostępny) . Jestem bardzo wdzięczny za obie te okazje by trochę głębiej wejść nie tylko w jogę śmiechu ale i moje życie. Rozmowy na żywo w radiu mają dodatkowy urok – tu już nic nie możesz poprawić, nie ma czasu na kombinowanie, co ludzie pomyślą i czy lepiej o tym wspomnieć czy wycofać się, po prostu wszystko płynie z chwili obecnej i pierwsza odpowiedź jest zawsze najlepsza, bo z serca. Byłem już wcześniej całkiem sporo razy w radiu, ale zazwyczaj były to dosyć krótkie rozmowy gdzie starałem się zdążyć by przekazać w te 6 minut istotę tego czym jest joga śmiechu i zaprosić na najbliższy klub śmiechu. Teraz Monika, która prowadziła ze mną rozmowę dała mi komfort prawie nie spieszenia się i raz nawet sam siebie pozytywnie zaskoczyłem, za co jestem bardzo jej wdzięczny.
Na koniec wywiadu zostałem zapytany: jakie jest moje największe marzenie? I nagle przyszło mi to z całą jaskrawością: jest mi tak dobrze, że nie potrzebuję już marzeń. Marzenie tak jak nadzieja bierze się z większego lub mniejszego niezadowolenia z chwili obecnej. Nawet najpiękniejsze marzenie gdzieś w głębi jest formą wybrzydzania na to, co jest teraz. A ja siedzę sobie w studiu radiowym i jest mi dobrze i mam wszystko co potrzebuję. Siedzę w prawie pustym autobusie i jest mi dobrze. Są jacyś ludzie, też jadą w tym samym kierunku i jest dobrze. Oczywiście moja wyobraźnia mogłaby podnosić poprzeczkę, życzyć sobie by ci wszyscy ludzie się uśmiechali, machali dłonią na powitanie, a nawet posyłali buziaki, ale jeśli bez tych dodatkowych zewnętrznych bajerów jest mi dobrze to tego się trzymam.
Taki błogi stan braku marzeń dla mnie nie oznacza rezygnacji, apatii, dalej działam, wstaję rano i wiem co chcę z grubsza zrobić tego dnia i to robię. Czasem te plany się zmieniają i też jest dobrze, bo lubię niespodzianki. Ale cenię też coraz bardziej rutynę – stałość pewnych działań pozwalającą systematycznie siać ziarna i doglądać kwiatów, które może kiedyś staną się owocami. Jak skupię się chwilę dłużej na myśleniu czego chcę jeszcze doświadczyć to pojawiają się wizję. Chcę wyjechać w Himalaje i doświadczyć energii tych gór, które od tysięcy lat przyciągały rzesze mistyków. Chciałbym pobić w Polsce rekord Guinnessa największej ludzi śmiejących się w jednym miejscu. Chciałbym napisać książkę o moich przemianach, stawaniu się joginem śmiechu i początkach śmiechowej rewolucji Chciałbym zostać ojcem syna lub córki. Wszystko to bardzo fajne pomysły, ale wolę patrzeć na nie jak na dary, które mogą mnie spotkać. Ale mam w sobie zaufanie, że jak akurat te dary mnie nie spotkają, to pewnie spotkają inne może i nawet lepsze. W Polsce jest mi cudownie, w Indiach też cudownie, gdziekolwiek nie będę, będzie cudownie jeśli utrzymam cudowność wewnątrz siebie. Wiem, że moje ograniczone ja nie może napisać lepszego scenariusza dla mojego życia niż sam Stwórca.
Jedno wiem i rozumiem. Dużo łatwiej jest cieszyć się życiem bez potrzeby uciekania w marzenia i nadzieje na coś innego, gdy jest się, tak ja, zdrowym i pełnym energii, ma się dobre relacje z ludźmi i wystarczająco materii. Zupełnie inaczej to wyglądało w moim życiu, gdy odchodził mój ojciec, wtedy sam szukałem nadziei na facebooku. Dlatego piszę tylko o moich doświadczeniach i tym bardziej cieszę się, że teraz jest jak jest. Z perspektywy czasu dużo łatwiej mi zaufać, że wszystko, absolutnie wszystko co się wydarzyło było potrzebne bym był w tym miejscu, w którym teraz jestem. Nie chcę marnować energii na rozważania co by było gdyby. W tej chwili myślenie o tym co by było gdyby mój tato nie umarł jest równie dla mnie użyteczne, jak rozważanie, co by było gdyby nie było drugiej wojny światowej. Ale jednocześnie mam poczucie, że to była moja szkoła życia i bez śmierci taty, pewnie byłbym mniej współodczuwający, świadomy, zdecydowany i dojrzały. Z perspektywy żywych emocji oczywiście jest trudniej, więc czasem trzeba poczekać na przyjście takiego momentu radości z bycia, choć można zrobić to i owo z praktyką jogi śmiechu włącznie, by nadejście takiego momentu przyspieszyć.
Moje życie wcale nie jest wolne od okazji do cierpienia, ale ja jeśli tylko mogę zamiast cierpienia wybieram obecność i afirmację życia. Mój drogi wujek jest już od ponad tygodniu w szpitalu, zmartwiłem się i zadzwoniłem do niego. Wujek z dużym spokojem powtarza, że skończył już 87 lat i okres gwarancyjny ma dawno za sobą. Wygląda, że jest pogodzony z tym, że życie po prostu takie jest. Ani dobre ani złe. Ale w każdej chwili mamy wybór: możemy docenić życie lub na nie wybrzydzać. Ha ha ha!