Znajomi życzą mi wesołych Świąt. Z każdym rokiem coraz mniej. Na Wielkanoc mniej niż na Boże Narodzenie. W tym roku jedna osoba wysłała mi SMS-a. Jakbym przeszperał dokładnie wszystkie grupy z facebooka, jakbym policzył te życzenia od różnych fundacji z 1 procentem w tle, to powiedzmy, że wynik byłby nieco lepszy. Mógłbym się smucić. Ale mam wybór. To co się dzieje to konsekwencja moich działań, bo sam przestałem wysyłać życzenia i od kilku lat w zasadzie w tej sprawie ograniczam się do odreagowania: jak mi życzą to odpowiem. Zostało mi z nawyku by jeszcze już na tydzień przed świętami, jak kupuję w kiosku bilet dodawać to „wesołych świąt”. Ale moi bliscy wiedzą, że w zasadzie święta dla mnie to jeden z coraz rzadszych w roku wolnych weekendów. Nie przeżywam go jakoś mistycznie, jeszcze parę lat temu gdy sam się czułem mało żywy nęciła mnie metaforyczna perspektywa zmartwychwstania. Pisałem do znajomych życzenia wspominając przyrodę, która budzi się ze snu i życząc im i przede wszystkim sobie by to co w nas żywe, to co mówi tak życiu, radośnie powstało. Ale teraz czuję, że kwitnę niezależnie od pory roku.
Historia o Jezusie i krzyżu ma dla mnie sens jedynie jako metafora, opowieść kultury, ważna i dobrze znana, jak się poszpera w niej dobrze to na pewno znajdzie się coś świeżego, ale nie jest czymś, co jestem w stanie przyjąć na wiarę. Więc uczciwie mówię, że nie uczestniczę w kościelnych rytuałach, próbowałem je kiedyś jakoś po swojemu przeżywać, ale teraz mi się zwyczajnie nie chce zawlec mojego ciała do kościoła. Być może jakbym je dostarczył to porządny ksiądz by sprawił, że ono by zaczęło klękać i modlić, podobnie jak ja sprawiam na sesjach jogi śmiechu, że nawet ponure ciała zaczynają się śmiać. Ale nie chce mi się przeżywać rytuału święcenia martwych zwierząt ani celowo ładować się smutą.
Konieczność określenie się religijnego, jak w sytuacji aplikowania o wizę do Indii gdzie albo zaznaczasz rubrykę chrześcijanin albo buddysta, wprowadzają mnie w zakłopotanie. Nie jestem wierzący ani niewierzący. Mam poczucie graniczące z pewnością, a właściwie to pewność, że działa wyższa siła, która organizuje ten wszechświat. Wiem jak się łączyć z energią Stwórcy, wystarczy pobyć trochę w ciszy, czasami dodać do tej ciszy dodać dźwięk lub śmiech- odpowiednie hasło by się lepiej zalogować, a na co dzień iść za tym co we mnie żywe. To nawet jest proste. Jak kogoś to interesuje, chętnie się tym dzielę. Ale dalekie jest mi nawracanie innych, jedyną radą jaką mam dla innych, jest: rób to co Ci służy, a Tobie może służyć coś innego niż mnie. Unikam walki, bo wiem, że walka nie prowadzi do pokoju. Także tak samo jak unikam kościoła, tak unikam wszelkiego antyklerykalizmu widząc w tym kolejne uwikłanie, a często lustrzane odbicie tego z czym walczą, zaś to co próbuje uchodzić za racjonalizm – przekonanie, że wszystko jest chaosem wydaje mi się smutne i śmieszne. Nie wierzę też w diabły, demony i wampiry energetyczne, istnieje tylko dobro i ignorancja. Z kościoła rzymskokatolickiego zaś chciałbym się wymiksować z miłością: tak po cichu bez szumu, świadków, innych żenujących wymagań tej instytucji ale i bez protestu. Dziękując za to co mi dał i zaznaczając zwyczajny brak potrzeby by przyjmować cokolwiek więcej.
Święta dla mnie zawsze były ceremoniami rodzinnymi i w zasadzie niczym więcej. Pochodzę ze słabo wierzącej rodziny i najwyżej do kościoła szło się z jajkami. Mama lubiła do jajek dodawać kiełbasę, więc czasem się buntowałem i nie szedłem na święcenie z powodu kiełbasy, a czasami uznawałem, że w imię miłości chcę pójść z nią i przymknąć oko na kiełbasę. Ale w niedzielę do kościoła już nigdy nie chodziliśmy, były tylko ciasta i pieczenie, poprzedzone niekiedy walką z mamą: z jednej strony ja i siostra walczący o to by było mniej jedzenia i najlepiej same pieczenie wegetariańskie, z drugiej strony mama podpierająca się autorytetem starszyzny rodowej wedle której zmartwychwstanie pańskie nie obędzie się bez białej kiełbasy.
Teraz 2 lata po śmierci taty, rok po odejściu babci, rodzina jest szczerze dla mnie jakąś fikcją. Jesteśmy po prostu rozbitkami, którzy przetrwali żniwo śmierci, które przeszła moja rodzina przez ostatnich kilka lat. Staram się spojrzeć na to łagodniej jako jogin śmiechu, ale cóż poradzę, no ale takie okrutne słowa same się cisną, może ze względu na intensywny kurs katolicyzmu w podstawówce, a może jeszcze coś zostało głęboko zaszyte do wypłakania. Z mamą i siostrą czujemy głęboką więź ale nie musimy spędzać świąt razem. Instytucja rodziny w zasadzie przestała dla mnie istnieć. Wziąłem w zeszłym roku ślub i żona jest mi najbliższą osobą, ale ten termin dodawałby nam niepotrzebnego patosu. Może zmieni mi się to jak pojawią się dzieci. Może nie. Z mamą mojej żony świetnie się rozumiemy, od początku towarzyszy mi w jodze śmiechu, ale nie lubię nazywać ją „teściową” – to słowo ma taki paskudny ładunek kulturowy. Z kolei mimo całej miłości i wdzięczności, trudno mi też nazywać ją mamą, bo od początku jesteśmy na „ty”. Kto wie może się nam to zmieni. Cieszę się, że w tym roku spędzimy święta razem z dwoma mamami. Siostra wyjechała do swojego ukochanego więc nie będzie z nami fizycznie, ale dobrze, wszyscy chcemy by jej było dobrze. Może odwiedzę też kogoś jeszcze z rodziny ale na razie mi się nie chce. Kto wie, może jutro się zachce. Unikam życia z pozycji obowiązków, bo to tłumi radość i lekkość, tylko jak poczuję z serca to działam.
Po śmierci taty przez krótki czas miałem ochotę by jakiś starszy mężczyzna mi tak trochę „potatował”. Ale bardzo szybko zauważyłem, że nie mam takiego w pobliżu i wybrałem się sam w góry do Ojca Niebieskiego, jedynego ojca, jaki mi pozostał. Ojciec Niebieski mnie wysłuchał i jestem mu bardzo wdzięczny za wszystko, nawet zabranie mojego bidnego tatuśka mu odpuściłem. I to jest moja droga, Ojciec Niebieski moim ojcem, a wszyscy ludzie moją rodziną. Nie tylko ci moi kochani biedni rozbitkowie z którymi jestem spokrewniony, choć oczywiście mama i osoby, z którymi łączą mnie krew, lata i ważne przeżycia znają więcej haseł do mojego serca, z którego i tak systematycznie zdejmuję kody i zasieki.
Więc kochani, moja ziemska duża rodzino, hahaha, życzę Wam wszystkim ogromnej bezwarunkowej radości. Może byście chcieli bym złożył życzenia osobiście ale nie chce mi się z prostego względu, że nie czuję jakoś szczególnie świąt. Oczywiście radości na święta też Wam życzę, ale skupiam się na budzeniu w Was radości na co dzień. Ostatecznie ja bym wolał przez cały rok żyć w radości i pokoju, a przez te kilka dni świąt toczyć wojny i doświadczać smutku niż na odwrót. Jeśli świąteczna konfrontacja z rodziną, kiełbasami i kościołem jest dla Was trudnym wyzwaniem to życzę Wam szczególnie mocnego ducha i zachęcam do uczynienia z tych „dramatów” okazji do śmiechu. Jeśli zaś jest Wam w duchu dobrze i relacje rodzinne są fajne, to ja jestem pewien, że i tak święta będą wesołe. Hip hip hurra! Wesołych Świąt! Tralalaalalaa.
fot. PB, Indie