Myślałem, że jestem śmiały i bezpośredni. Zostało mi po warsztacie kilka nadmuchanych balonów. Żal mi było je przekuć, ale też czułem, że będą zawadzać w centrum jogi, a do domu miałem 500 kilometrów. Wyszedłem więc z nimi na ulicę. Dziś dzień dziecka — może uszczęśliwię nimi jakieś dzieci? Próbowałem zatrzymać kilkoro rodziców z dziećmi na ulicy. Ale jak się do nich uśmiechałem, odsuwali się, patrzyli na mnie wilkiem. Nie, to taki niepotrzebny ciężar ten pomysł z tymi dziećmi i uszczęśliwianiem ich! Przekułem balony ku radości czekających na coś na przystanku, tak jakby niszczył moje przywiązania przede wszystkim do tego kim jestem. Pozbierałem resztki i wyrzuciłem do śmietnika. Witaj uwolnienie!
Myślałem, że jestem odważny. Jak widzę groźnie wyglądających ludzi powtarzam w duchu, że wszystko jest miłością, spoglądam im w oczy i wiem, że nic mi nie zrobią. Ale nie dziś. Przy dworcu skrzyżowałem spojrzenie z dwoma takimi groźnymi i nie odważyłem się pójść dalej, mimo że miałem za 20 minut pociąg. Wskoczyłem do przydworcowej knajpy. To przestrzeń bezpieczna. Jedyny klient powolnie sączył piwo dobijając do 11 nad ranem przy dużych torbach w kratę, jak z bazaru z lat 90-ych, gdy świat był dużo bardziej prosty i namacalny.
„Przepraszam -zapytałem grzecznie- czy przejdzie pan ze mną na dworzec razem, bo ja się boję takich dwóch?”. „Jak skończę piwo, może, zobaczę” – odpowiedział mi wyraźnie niespiesznie. Kelner do mnie podchodzi, więc tłumaczę, że ja tak tu nie dla piwa i nie dla flaków, tylko dla bezpieczeństwa. „Panie, różne typy, tu stoją – odpowiada- ale tu jest dworzec, krzywdy nie zrobią najwyżej parę złotych wezmą”. Wkładam do dłoni 5-złotówkę i czuję się jakbym zaraz wyprawiał się przez Styks. Chowam portfel na dnie plecaka. Gotowy do akcji, niechętny do akcji. Spoglądam kątem oka, tamci dalej stoją. Ale kurde no nie będę czekał na piwosza, końcu jakby chcieli ci dwaj to by go zmietli z jego torbami z palcem w czterech literach. Nagle idą policjanci. Ha ha ha, Opatrzność mi ich zesłała, dołączam do nich, symulując pewny policyjny krok, akurat zatrzymują tamtych i ja truchcikiem prosto na peron. Jakaś marna pociecha, że mój lęk był uzasdniony.
Myślałem, że jestem uważny. Właśnie w pociągu do Szczecina zostawiłem ukochany termos mojej żony i tak jedynie prawem częstego użytkowania również mój. Taki dość mały akurat w sam raz, lekki, pięknie wykonany, bielutki z szarą nakrętką. I jeszcze na peronie miałem myśl, „sprawdź, czy nie zostawiłeś termosu w przedziale”, dokładnie wymacałem plecak i stwierdziłem, że on tam jest. I dopiero nad ranem gdy zagotowałem wodę na herbatę podróżną, stwierdziłem, że ten obły kształt to była butelka. Zadzwoniłem na PKP. Niestety konduktor nic nie znalazł, składy stojące w Szczecinie sprząta firma zewnętrzna, PKP nie ma do nich kontaktu. Aha, witaj strato. Nie pierwsza i nie ostatnia w życiu. Śmieję się do ciebie. Cóż, kupię Anecie i sobie po termosie bym już nie pożyczał, poszukam równie pięknych i będę jeszcze bardziej uważny. Tyle mogę zrobić. Nic więcej. I już spróbuję to zostawiać i nie zadręczać siebie myślami.
Mam takie ćwiczenie, które uwielbiam wykonywać z ludźmi na zajęciach jogi śmiechu. Jest to codzienna higiena umysłu. Wyjmuję ruchem dłoni wszystkie myśli z głowy. I te, że jestem odważny, śmiały i uważny, i te, że jestem zlękniony, nieśmiały i rozkojarzony. Bo naprawdę bywam i taki, więc po co siebie oceniać? Wyjmuję wszystkie oceny innych, że są ode mnie lepsi i, że są ode mnie gorsi. Bo w ogóle porównywanie siebie z innymi w tą czy we w tą to tylko niezawodny przepis na frustrację. Wyjmuję też wszelkie przekonania ze spiętych barków, karku, a w przedziale żywym ruchem rozmasuję pośladki, które gromadzą wszystko to co mamy gdzieś.
Chrzanię moją miejscówkę, to ja wyznaczę sobie miejsce w tym kawałku świata, a nie koleje – pojawia mi się myśl i od razu się czuję lepiej. Jakiś chłopak pyta mnie czy znam angielski. Jasne. Gdzie jest wagon numer 24? Nie wiem, ale choć siadaj ze mną, mnie chcieli przypisać do 17, ale przejedziemy się w 20 i nikt nas nie ruszy. Na imię mu Eckhart. Nie zna Eckharta Tolle, ale Mistrza Eckharta owszem. W piątek po raz pierwszy zagrał Don Juana w swoim teatrze w Rostocku. Nagle dosiada się do nas Piotr, który jest plutonowym artylerii i zdąża prosto na poligon. Mój imiennik spontanicznie na wielkim, wręcz pancernym laptopie pokazuje nam filmy z życia artylerii, jeżdżą starami z działami z których celują w jakieś chorągiewki, które ciągną samoloty. A w prawdziwe samoloty nie strzelacie? – pyta Eckhart. Potrafilibyśmy, ale nie pozwalają – śmieje się. Chłopaki pytają czym się zajmuję i już opowiadam o tym jak za sprawą jogi śmiechu regularnie odstresowują się wojskowi w Indiach czy Tajlandii. Śmiejemy się. Czuję się lekki, wolny, śmiały, uważny, odważny. Na swoim miejscu.