Skip links

Dziękuję!

IMG_2440
Gdy moja mama wiedziała, że ten moment się zbliża, zadbała wraz z dziadkiem by oswoić pewną położną. Cóż, tak i dziś jak i wtedy jak się kogoś zna, życie może stać się nieco łatwiejsze, a kto czytał „Małego Księcia” wie, jak ważne by ludzi oswajać. I ta położna, która faktycznie okazała się miłą osobą, powiedziała mojej mamie na miesiąc przed moimi narodzinami, że mama może na nią liczyć dosłownie każdego dnia byle nie 22 lipca. Bo tego dnia jest święto, większość pracowników szpitala ma wolne i ona, jako że nie może brać urlopu w wakacje, zaplanowała jedyny dzień wypoczynku tego lata na działce. Oczywiście jak mnie znacie, nie zdziwi Was, że postanowiłem przyjść na świat dokładnie tego dnia!
 
Jako mały człowiek byłem zafascynowany kalendarzem. Ledwo zacząłem mówić nauczyłem się cyferek i którego dnia kto ma imieniny. Pewnym razem zobaczyłem, że dzień moich urodzin jest zaznaczony na czerwono. „Dlaczego?” – zadałem ulubione pytanie świeżo mówiących dzieci moim rodzicom. I otrzymałem odpowiedź, że to dlatego, że ja się tego dnia urodziłem. Skoro tak mówią rodzice – to jest to prawda. Co do tego co mówili nie miałem wątpliwości aż dopiero za jakiś czas poczułem, że coś nie gra, gdy Mikołaj w przedszkolu mówił zachrypniętym głosem woźnej pani Janki, a zza pukli szarych włosów wystawały jej. Ale co do tego, że moje urodziny to wyjątkowy dzień, który jest specjalnie zaznaczany na czerwono we wszystkich kalendarzach, nie miałem wątpliwości przez całe przedszkole. Wierzyłem, że to jest potrzebne by tato i mama mieli tego dnia wolne w pracy, a nawet całkiem naturalne wydawało mi się, że tego dnia paradują w telewizji żołnierze.
 
Mój tato działał w „Solidarności” i wciągnął mnie bardzo szybko w zainteresowanie polityką, oglądaliśmy w telewizji obrady okrągłego stołu, ja za bardzo nie rozumiałem, o co chodzi ale uznawałem, że jak się tato cieszy to będzie dobrze i z ufnością dziecka przyjmowałem za nim, kto w tym filmie jest dobry, a kto zły. Tylko pewnego dnia wszystko zaczęło zgrzytać. Tato nagle zaczął się cieszyć, że nareszcie usunęli „paskudne komusze święto 22 lipca”. Jak to 22 lipca nie będzie już świętem? „Tak – tłumaczył mi tato- bo to naprawdę to nie było święto twoje tylko urodziny Polski Ludowej zniewolonej przez komunistów. Teraz Polska będzie wolna”. „Ale tato – wołałem – co mi tam Polska, a moje urodziny?”. „Teraz to 22 lipca będą tylko twoje urodziny” – odpowiadał. „A będą na czerwono w kalendarzu?” – zapytałem.
 
I w kolejnym roku sięgnąłem po raz pierwszy w życiu kalendarz, w którym moje urodziny były zaznaczone na czarno. Jak każdy inny szarobury dzień, nijak ważniejszy od innych. Zrobiło mi się smutno i przestałem wierzyć, że jestem kimś wyjątkowym. Zacząłem przybywać na wadze i wbiłem sobie do głowy przekonanie, że jestem wyjątkowy na minus. Zafundowałem sobie cały zestaw ograniczających przekonań z których moje ulubione brzmiało „żadna dziewczyna nie będzie mnie chciała bo jestem za gruby”. Dla bezpieczeństwa więc unikałem szkolnych imprez i okazji do rozmów z dziewczynkami by przypadkiem moje przekonanie nie zostało obalone.
 
Szczęśliwie w połowie liceum miałem okres pierwszego przebudzenia. Właściwie tak od 16 roku życia liczyłbym okres mojego świadomego życia. Zmieniłem szkołę na bardziej przyjazną i zacząłem mieć kolegów i koleżanki. Zacząłem jeździć rowerem, zrezygnowałem z jedzenia mięsa i zacząłem szczupleć aż doszedłem do mojej obecnej, stałej od 15 lat lekkości. Zaczynałem nieśmiało uśmiechać się do siebie w lustrze. Pewnego dnia zaproponowałem koleżance wycieczkę rowerową we dwoje. Na jakiejś przerwie na dzikie jabłka gdzieś w podmiejskim lasku pocałowaliśmy się, zupełnie tego nie planując. Nigdy więcej do niej nie zadzwoniłem i jej nie zobaczyłem. Nie żeby było mi źle czy by mi się nie podobała, wręcz przeciwnie, po prostu ja nie ogarniałem tego, co się robi potem dalej i wstydziłem się zapytać taty czy kolegów, czy zaprasza się na lody, czy już trzyma się za ręce, czy już się mówi „kochanie”, a może poklepuje się jak tato po pupie?
IMG_2447
Z czasem oswoiłem lepiej świat i zamieszkujące go istoty, już miałem poczucie, że coś tam wiem o tym życiu, a nawet jest całkiem nieźle. Ale zacząłem się interesować rozwojem duchowym i poczułem, że nie wypada mi się cieszyć swoją wyjątkowością. Ostatecznie to mogłoby świadczyć o niskim poziomie rozwoju. Nie dość, że nie pozbyłem się swojego ego, to jeszcze je wzmacniam, celebruję, karmię jakąś wyjątkowością. Ze smutkiem w imię wyższych idei zrezygnowałem z obchodzenia urodzin. 18-tki nie obchodziłem bo nie było pieniędzy by wynająć salę na działkach i nie znalazłem nikogo kto by się przyłączył i dołożył. Tak naprawdę to byłem zbyt nieśmiały by zapraszać ludzi i zbyt mało kochałem siebie by świętować. Gdy już jakoś się ułożyłem wewnętrznie, że urodziny mogą nie być wcale jakimś świętem ego tylko celebracją cudowności życia to tuż przed moją 30-tką odszedł do światła tato i znów się nie składało. Ale potem za sprawą Miłości i jogi śmiechu życie stało się tak cudowne, że codziennie czuję się jak bym miał urodziny!
 
I cóż dziś mam 32 urodziny i od rana dostaję życzenia. Moja komórka co parę minut pika, bo znów przyszła jakaś wiadomość. Jeszcze parę lat temu przeważał we mnie sceptyk, który mówił: ludzie piszą tak wszystkim i nic z tego nie wynika, potem nie znajdują czasu by się spotkać. Teraz czytam i tak się cieszę, że nawet znajomi których nie widziałem kilka lat do mnie piszą, niektórzy przy okazji wysyłają „update’y” swojego życia z ostatnich lat i zapraszają do siebie! Wybieram wdzięczność ponad smutek sceptyka, wzmacniam ją codzienną praktyką śmiechu, medytacji i zatrzymania się nad drobnymi objawami cudowności życia. Umiem cieszyć się z drobnych rzeczy. Na przykład jak dwa dni temu spacerowaliśmy z Kubą na wsi pod Krakowem zatrzymał się pan w dużym czarnym mercedesie i zapytał nas o drogę. Ja w ogóle lubię jak ludzie mnie pytają o drogę, bo interpretuję to jako potwierdzenie, że ludzie ufają, że jestem człowiekiem, który wie dokąd zmierza i może im pomóc na ich ścieżce. Tyle, że z tylnego okna tego mercedesa wystawała koza, która zmierzyła mnie wzrokiem jakby się zastanawiała czy mnie na tyle oswoi, że może do mnie zameeeeeczeć. I jak tu nie kochać Ciebie, Życie?
 
Jestem tutaj by przypominać sobie i Wam, że jesteście wyjątkowi tak jak i ja. Każdy z nas zasługuje na numerek na czerwono w kalendarzu i niech cały rok się czerwieni od urodzin i traktujmy to życie jak wspaniałe imprezę na którą jakimś dziwnym kosmicznym przypadkiem zostaliśmy zaproszeni! Moja intencja jest taka: być żywym, być obecnością, być miłością, być radością – dla siebie i dla Was. Chcę śmiać się, klaskać i tańczyć z Wami. Świecić jak Słońce dla wszystkich. A jednocześnie dalej być sobą, pisać opowieści i wiersze, a czasem nawet rozkoszować się delikatną melancholią, mieć wolność bycia ponad wszelkimi moimi i innych ludzi wyobrażeniami o mnie, nie stać się śmiejącym się pajacem, hahaha! Chcę podążać za flow czyli za Stwórcą, nie ma potrzeby przekombinować sprawy jakimiś planami i oczekiwaniami, wystarczy otworzyć szeroko ramiona, spojrzeć na niebo i białe chmury i zawołać: niech się dzieje, po czym zdobyć się na mocne hahaha!
 
PS
Zaufanie do świata nie znaczy, że nic nie działam i nie mam marzeń. Wręcz przeciwnie chodzi o to by być jak drzewo które wie po co tu jest. i chce dawać owoce. Mam je i dzielę się nimi z Wami. Jedno z nich to by pojechać w styczniu znów do Indii na jeszcze ciekawszą wyprawę niż w zeszłym roku, dlatego zbieram chętnych, 2 osoby już się zgłosiły na dobry początek – informacje tutaj.  Pewnie dlatego ciągle wybieram zdjęcia z Indii hahaha. Inne pragnienie to dzielić się moją radością i umiejętnością podążania za swoim powołaniem w warsztacie weekendowym, zupełnie nowym, który organizuję w pięknym miejscu na Kaszubach – informacje tutaj. Głos sceptyka mówi, że nie zbiorę  wystarczająco chętnych by to wypaliło, ale ja wolę słuchać marzeń,. I mam trzecie , największe chyba na teraz marzenie by wreszcie zadebiutować z moją książką! O to by było coś, hahaha!
 
IMG_2114
 
IMG_2037