Rozwijam w sobie jasność spojrzenia orła i niewinność sarny, która wie, dokąd zmierza i po prostu łagodnym truchtem idzie w tę stronę. Wspinam się na Świętą Górę by wejść na jej szczyt. Idę tam po to pewnie by dojrzeć kolejny szczyt, który tylko stamtąd mi się odsłoni. Po drodze przełęcze i doliny, słońce, deszcz i silne wiatry. Pragnę tylko tego by łączyć się z energią Boga – Stwórcy mojej duszy. Nie muszę wiedzieć jak wygląda, a przywiązanie do męskiego rodzaju określającego Stwórcę wynika tylko z ograniczeń naszego języka i kultury. Przywiązanie do kobiecej formy wcale nie byłoby lepsze. Im więcej sztywnych wyobrażeń na temat Stwórcy, tym bardziej się od niego oddalamy. Im więcej rozważań na temat Boga, tym mniej konkretnego działania pozwalającego się przybliżyć. Znam już kody dostępu. Żadne inne energie i sekretne moce nie są mi potrzebne. Po drodze na szczyt spotykam różne istoty. Wspinające się i oddalające się od szczytu. Piękne i odrażające. Miłe i niekoniecznie miłe…
Z tymi pięknymi i miłymi sprawa jest prosta, błogosławimy się nawzajem w drodze. Gdy pytają mnie o kierunek, chętnie im go wskażę. Jak chcą iść kawałek ze mną to proszę bardzo, ale bez ociągania. Wiem, że jestem bezpieczny i nie sprowadzą mnie z tropu, na dół lub do ciemnej jaskini, w której podobno kiedyś ktoś doznał oświecenia. Z tymi nie tak pięknymi pozornie jest niełatwo. Ale tylko pozorne. Spoglądam w oczy różnym demonom i mówię z szacunkiem samą czystą prawdę: kochani, ja po prostu idę do Wielkiego Ducha. Tyle i nic więcej.
Jeden z demonów, taki duży, z 7 głowami i wywalonymi na zewnątrz językami, który stoi na rozwidleniu dróg, mówi, że zanim wybiorę się do Stwórcy muszę zbudować dom, spłodzić syna, odpowiednią ilość środków odłożyć na koncie. „Nie martw się o mnie, drogi demonie – zapewniam go ze spokojem- jak jest to naprawdę na mojej drodze, to wszystko to zrobię po drodze na Świętą Górę. Tymczasem bywaj zdrów, ja idę do Wielkiego Ducha”. Wspinam się dalej, czerpiąc energię ze Słońca i z kapięli w górskim źródle. Po paru dniach i nocach wędrówki spotykam sztywnego demona bezruchu. Pokazuje mi jakąś legitymację i mówi, że muszę zapisać się do jego organizacji i stosować ich wszystkich 108 reguł i przykazań, wyrzec się ciała i wszelkich przyjemności życia i wykonać ileś tam pokłonów by uzyskać dostęp do Wielkiego Ducha. „Kochany przyjacielu – odpowiadam mu- szanuję Twoją drogę i mądrość, ale ja po prostu idę do Wielkiego Ducha, więc pozwól, że pójdę dalej”. Demon próbuje sięgnąć po mnie swą wielką łapą, która nagle zamienia się w białego gołębia, który ulatuje swobodnie do góry, a ja puszczam mu całusa stojąc już przynajmniej 300 metrów nad nim.
Mijam wiecznie zielony las i znajduję się na pustyni. Tam pojawia się pozornie piękna postać kobieca, z której, widzę to wyraźnie, uszło już wszelkie życie. Groźnym spojrzeniem, bogini zwątpienia, chce mnie zatrzymać, mówi, że mam zbyt duże ego bo chcę od razu do Wielkiego Ducha, a tu na Ziemi wypadałoby być skromnym. „Hej zatrzymaj się bracie –puentuje swój wywód- to nie można tak od razu do Wielkiego Ducha, my mamy tutaj wspaniałego, średniego ducha naszej pustyni, który umie spełniać pragnienia i sporo wie i widzi, czyta w gwiazdach i na dłoni, najpierw udaj się do niego na satsang, może się okaże, że nie musisz w ogóle dalej wspinać się na górę, a wystarczy ci mała oaza na naszej pustyni”. „Kochana istoto – odpowiadam jej z prostotą – ja po prostu idę do Wielkiego Ducha, nie potrzebuję poznawać duchów małych i średnich, bywaj zdrowa”. Patrzy na mnie i nie wie co zrobić, spoglądam jej w oczy, nie walczę z nią, więc nie może zrobić mi krzywdy, czuje szacunek i miłość, wytrącona ze schematów puszcza mnie dalej.
Pustynia się kończy, znów jest las, trochę inny, bardziej egzotyczny z rozległymi prastarymi drzewami. Spotykam tam małego leśnego skrzata, który mówi, że nie trzeba iść, można się położyć, można stać w miejscu, można usiąść i się dobrze najeść i czekać aż sam Wielki Duch przyjdzie do mnie ze szczytu Świętej Góry. „Mój kochany skrzacie, Wielki Duch jest łaskawy i pozwala ludziom stać długo w miejscu, pozwala im też kręcić się w kółko, pozwala nawet długo o sobie nie myśleć, ale ja usłyszałem wołanie, więc idę dalej do Wielkiego Ducha”. I tak idę dalej do wielkiego Ducha. Nie wiem, kogo znów spotkam, ale wiem, że jestem bezpieczny. Tak długo jak nie zapomnę o tym, że ja tutaj po prostu idę do Wielkiego Ducha i nic więcej.
**
Na święta i na nowy rok ludzie życzą sobie radości, miłości, spełniania marzeń, piszą wierszyki lub uprawiają serdeczne „kopiuj wklej”…. A potem i w międzyczasie, jak to ludzie, nieświadomie rzucają na siebie klątwy, obgadując się, pomawiając, zazdroszcząc, konkurując… Nie miejmy o to pretensji do nich, bo sami sobie będziemy szkodzić, zaufajmy światu, że każdy zbierze, to co sieje. Wielu nawet zapomina o tym, że chciało kiedyś iść na szczyt Świętej Góry i zadowala się byle wzniesieniem, a nawet jest gotowa dużo zapłacić za audiencję u średniego ducha. Część nawet unika małych wzniesień, siedzi na terenach depresyjnych i głosi intelektualnie rozbudowane teorie o tym, że nie ma Wielkiego Ducha i Świętej Góry….
Ja ufam i wiem, że w głębi każdego człowieka jest to pragnienie by wejść na tak czy inaczej nazwaną Świętą Górę i spotkać tak czy inaczej nazwanego Wielkiego Ducha. Oczywiście Wielki Duch nie jest hen daleko na zewnątrz. Im bardziej skierujemy się do wewnątrz w prawdziwy i odważny sposób, motywowani intencją poszukiwania Prawdy i kochania życia takim jakim jest, a nie uciekając od życia i innych, tym bardziej staniemy się dostępni dla Wielkiego Ducha. Im jesteśmy bardziej spójni w sobie, tym chętniej Wielki Duch do nas nadaje. Zastanawiając się, czego Wam i sobie życzyć, bo wszyscy ludzie życzą innym tego co życzyliby sobie, choć nieliczni robią to jak ja – w pełni świadomie, to życzę Wam i sobie, kochani i kochane, wytrwałości i niewinności w jasnym kursie na Świętą Górę. Błogości spotykania Wielkiego Ducha, który pozwala odkryć wewnątrz nas nieskończone źródła radości i spokoju. „Tak, dobrze i tak też dobrze” – tak tłumaczę „rosyjską mantrą”: „tak, haraszo i tak haraszo”, której nauczył mnie w Indiach Andriej, jeden z moich towarzyszy na pewnym odcinku drogi na Świętą Górę. Jeśli z niewinnością, prostotą i spokojem witamy wyzwania jakie przynosi nam życie, cały czas pamiętamy o kursie na Wielkiego Ducha, staje się nam obojętne, co będą o nas wygadywać, z niewinnymi śmiechem witamy wszystko i wszystkich, także i tych „strasznych” demonów, które w głębi są cierpiącymi istotami spragnionymi miłości i radości.
I jeszcze jedno, może i najważniejsze: dopóki idziesz do Wielkiego Ducha i o to by w pierwszej kolejności się troszczysz, nie potrzebujesz o nic się nie martwić, bo tego nikt nie może nam odebrać.
(fot. Piotr Bielski, Teneryfa – Gomera, 2014)