Namaste kochane i kochani!
Od początku stycznia do połowy marca przebywaliśmy w Indiach. Przez pierwsze 3 tygodnie podróżowaliśmy z grupą miłośniczek i instruktorek jogi śmiechu z Polski w ramach trzeciej edycji naszego wyjazdu „Do Indii z miłością i śmiechem” (otwartych też dla mężczyzn, ale tym razem wyjątkowo w kobiecym gronie + ja – Piotr). Przez resztę pobytu odpoczywaliśmy z Anetą i Rozalką w pięknych miejscach, a ja zbierałem doświadczenia i materiały do mojej nowej książki „Indie. Z miłością i śmiechem”, której premierę szykujemy już niedługo bo na 7 maja. Z Indii wróciliśmy wypoczęci i przez 3 marcowo-kwietniowe weekendy poprowadziłem trzy kursy instruktorskie jogi śmiechu (I i II stopień). Tymczasem by podzielić się z Wami choć odrobiną klimatu Indii publikuję świeży mini fragment mojej książki „Indie. Z miłością i śmiechem. Przewodnik subiektywny” (jeszcze przed redakcją) i kilka zdjęć. Dodam też, że kolejną wyprawę do Indii planujemy już w styczniu 2018 także rezerwujcie urlopy 🙂
Chill-out w niebieskim mieście
Jodhpur, Radżastan
Rajesh zawsze chodził ubrany w taki niebieski uniform hotelowy, wskazujący, że on jest tu po to by służyć innym. Teraz uśmiechnięty wyglądał tak jakby był tutaj dla siebie, jakby zaraz z roboty miał się zwinąć na jakąś randkę.
„Co ty taki elegancki dziś, Rajesh?” – spytałem go, mijając na schodach gdy ja miałem udać się zamówić coś w restauracji na dachu, a nasz jedyny kelner schodził na dół.
„Dostałem go od mojej żony” -uśmiechnął się.
„Super, że jesteś już żonaty, Rajesh, przecież młody z Ciebie chłopak” – zagajam rozmowę.
„Nie, nie jestem, ale będę” – ach ta indyjska względność przeszłości, teraźniejszości i przyszłości pozwalająca na dowolne zakrzywienia czasoprzestrzeni.
„Kiedy będziesz żonaty?” – bawię się w dopytywanie.
„Za pół roku – zastanawia się – może za rok?”
„Ale narzeczoną masz, tę co dała ci te spodnie i koszulę??” – upewniam się co do tego, wiedząc, że w Indiach to wszystko możliwe
„Tak, oczywiście, ślub już jest ustalony” – pewne były ze 2 spotkania i to w obecności rodziny.
„Super. A masz zdjęcie swojej narzeczonej w telefonie?” – podpytuję, czując fajną energię zabawy rozmową.
„Oj nie, nie mam, bo wiesz – tłumaczy się dochodząc wyraźnie do limitów swojego angielskiego- bo wiesz no w Indiach to niebezpieczne by pokazywać zdjęcie przed ślubem, ludzie mogą zobaczyć i jak to się mówi, no jak to się mówi?”
„Będą zazdrośni?” – dopytuję, nie kwestionując faktu, że w Indiach to niemożliwe by twój smartfon był czymś w rodzaju prywatnego sanktuarium a nie przzedmiottem użytku powszechnego.
„No, gorzej” – przyznaje się Rajesh z pewnym zahamowaniem.
„Złe oko?” – domyślam się, że chodzi o rzucanie uroku.
„No tak, różne złe rzeczy mogą się dziać od spojrzenia. Bezpieczniej nie mieć zdjęcia, wiesz by nie zapeszyć” – tłumaczy i czuje, że mówi mi dokładnie to w co wierzy.
„Ale, wiesz sir, mogę ci pokazać zdjęcie jej brata” – otwiera w telefonie popularny w Indiach komunikator i pokazuje mi rozmazane zdjęcie faceta z poważną miną, siedzącego w niebieskiej koszuli przed jakimś biurowym komputerem – „ to brat, znaczy się brat mojej żony”.
„Wygląda, że ciężko pracuje w biurze” – rzucam
„O tak, ciężko pracuje”.
„I pewnie ma jakąś ważną pracę”
„Tak, pracuje w Bombaju – w biurze podatków. A to jest brat mojej siostry” – pokazuje mi inny profil z WhatsApp’a z dwudziestoparolatkiem w ciemnych okularach i żółtej marynarce.
„Brat twojej siostry, Rajesh? Czyli twój brat też?” – dopytuję się tak jakbm dalej wierzył, że logika, której uczyłem się w szkole działa w innych szerokościach geograficznych.
„Nie sir, brat mojej siostry” – po momencie konsternacji Rajesh udaje się ze mną na dach i woła na pomoc Mukesha, kucharza, który z braku klientów siedzi z nogami na jednym stoliku. Chłopaki zaczynają rozmawiać w hindi zapewne z nadzieją Rajesha, że Mukesh być może będzie umiał wytłumaczyć mi po angielsku specyfikę sytuacji.
-”Sir – zabiera głos kucharz – sprawa jest prosta: to jest brat siostry Rajesha”.
-I jednocześnie nie jest to brat Rajesha? – dopytuję jakbym zapomniał, że jestem w Indiach i ustalenie jakiegokolwiek obiektywnego stanu rzeczy to kolejna maya.
– „No nie, to nie jest brat Rajesha” – odpowiada Mukesh przerzucając nogę na nogę.
– „To może kuzyn Rajesha?” – dopytuję się.
-Nie, nie kuzyn Rajesha – Mukesh spokojnie tłumaczy, Rajesh potakuje- brat siostry”.
-”Aha! – doznałem pewnej eureki – może to w takim razie mąż siostry czyli szwagier?”
-”Nie, to nie jest szwagier, to nie jest mąż siostry –odpowiada spokojnie Mukesh pogodzony z tym, że i tak nie zrozumiem.
– „W każdym razie sympatyczny facet ładnie się uśmiecha” – podsumowuję dyskusję, ostatecznie przecież nie ma to żadnego znaczenia dla mnie.
– „Zróbmy sobie selfie, ładnie słońce świeci” – rzuca Rajesh.
– „Jasne, chętnie” – ustawiam się z nimi i panoramą niebieskiego miasta pod naszymi stopami.
Choćbym chciał to niełatwo będzie porozumieć się z nimi werbalnie, a w tym ustawianiu się do selfie, kładzeniu dłoni na moich ramionach jakbym był ich kumplem czuję autentyczne ciepło. Zamówię u chłopaków parathy na śniadanie.
Czy znasz Czytelniku, takie uczucie, że widzisz kogoś po raz pierwszy i tak po prostu nie wiadomo skąd odczuwasz ogromną sympatie i zaufanie? Powiedziałbym śmiało, że miłość, ale nie chodzi o zakochanie i amory, tylko takie proste międzyludzkie uczucie że wręcz kochasz tego człowieka takiego jaki jest i co więcej niczego od niego nie chcesz. Nie musisz nawet go znać. Ale tak mu ufasz, że jak trzeba możesz zostawić dom, a nawet i dziecko pod jego opieką. Coś takiego poczułem jak zobaczyłem pewnego sprzedawcę baloników na targu w Bikanerze.
Czułem, że nie mamy co zaczynać mówić bo i tak nie wyrazimy tego najważniejszego słowami. Nawet nie poznałem jego imienia i nie zapytałem jak się miewa. Za to kupiłem u niego balonik dla Rozalki i poszedłem dalej w pięknej energii.