Moja córka jest dla największym nauczycielem pozytywności. Może nie zawsze chce dzielić się z innymi dziećmi zabawkami, ale gdy jedzie karetka na sygnale i ja pospiesznie zjeżdżam rowerem na pobocze, to potrafi z tym swoim blaskiem w niebieskich oczkach uspokoić i rozbawić mnie wołając z wielkim entuzjazmem „tata, wow, ijoijo!”. A dziś zupełnie mnie rozwaliła! Wyobraźcie sobie, że w naszym leśnym domku, gdzie z trzech stron otacza nas piękny sosnowy las, z jednej strony mamy sąsiada, od którego nie odzieliśmy się jeszcze żadnymi tujami. Mówimy sobie dzień dobry i tak pogodzeni z lekką wzajemną uciążliwością, obserwujemy swoje życia: on protesty mojej małej księżniczki, gdy tata nie chce jej już dalej bujać na hamaku, a my oglądamy jego codzienne rytuały koszenia trawy i odkurzania w środku mercedesa, na którego widok szczęka każdemu chłopu by opadała… gdyby tak tylko cofnąć czas o te 20 lat. A Rozalka na każde wyjście sąsiada z entuzjazmem woła: ” tata, pan!” a nawet cieszą je jego wszystkie dźwięki („tata pan robi!”). A dziś w dzień dziecka gdy pan sąsiad wyszedł jak zwykle rano do merca z odkurzaczem, w przymałych krótkich spodenkach całkiem topless z nieszczupłym już brzuszkiem, moja córa przerwała śniadanie i zawołała: „tata, patrz, pan Budda!”.
Kochane i kochani, niech się święci dzień dziecka, święto tych wszystkich kochanych małych istot, które potrafią dostrzec Buddę, Jezusa czy Krysznę w każdym człowieku! A jak nie macie jeszcze lub już kontaktu z dziećmi, zapukajcie do serca, może wewnętrzne dziecko coś śmiesznego i zarazem pięknego Wam dziś powie! 🙂 <3