Tato, kochany,
mój wiecznie żywy i niebieski,
dziękuję ci za dary, które mi zsyłasz z nieba,
za te wszystkie twoje kruche „dziękuję”
na wszystkie strony świata,
za błysk twoich oczu, gdy leżałeś bezradny,
za twoje zrozumienie, że nie mogłem
tego znieść, bo za bardzo twoją śmierć
czyniłem własną, wiedziałeś,
że byłem, jestem i będę z tobą,
bo ja na tej ziemi zrobię to,
o czym ty tylko śniłeś
i nawet to co wykraczało poza
twoje sny, z których
ja się zrodziłem
So ham
Jestem dźwiękiem w umyśle,
dwoma sylabami,
naszej skromnej skończoności
przechodzącej w nieskończenie,
jestem tym, co jest skałą
i co ma oczy z czterech stron,
jestem tym co będzie zawsze
pod ręką dla mnie, dla ciebie,
dla tych co zawołają
te same słowa za sto lat
bezczasu.
Marana tha
Zamykam oczy,
przychodzisz do mnie
w miękkiej postaci
papai,
Boże.
Chciałbym podzielić się z Wami doświadczeniami 5 dni w ciszy spędzonych w School of Ancient Wisdom w Devanahalli pod Bangalore na retreacie medytacyjnym z jogą śmiechu prowadzonym przez jej twórcę, doktora Katarię. Poczułem, że chcę zacząć moją relację od próby mojej poezji stworzonej właśnie tu w tym czasie. Kilka lat temu wróciłem do pisania wierszy, ba zacząłem pisać jak dla mnie na niespotykanie szeroką skalę, pisanie stało się dla mnie najważniejszą sprawą. Poszedłem specjalnie na podyplomowe studia literackie na Uniwersytecie Jagielloński by szlifować swój talent, zacząłem się dzielić tym co pisałem, udało mi się opublikować wybór moich wierszy w Twórczości, najstarszym polskim piśmie literackim… i zamilkłem. Totalnie pochłonęła mnie joga śmiechu, nowa misja dzielenia się tą niesamowitą i lekką praktyką bezwarunkowego śmiechu, organizowanie kursów i warsztatów tu i tam, sylwestra, wypraw. Poezja, obecna dalej w moim życiu i ważna dla mnie, stała się jedynie wewnętrzną jakością, którą może uczestnicy moich zajęć wyczuwali w moim sposobie życia i prowadzenia. Ale cały czas czułem lekki smutek związany z tym, że przestałem się wyrażać poetycko, choć też wiedziałem, że często moje wiersze były wyrazem smutku i braków, a chciałem bardzo osiągnąć jakość pisania w sposób niebanalny i jednocześnie radosny. I właśnie czuję, że jak dzięki intensywnej medytacji mocno uspokoiłem, wręcz rozpłynąłem umysł, a nie mogąc rozmawiać, esemesować, wyżywać się na blogu kolejnymi relacjami ze świata jogi śmiechu, poezja zapukała do mnie – już tu jestem, czy mnie nie widzisz?
**
Oczywiście to, że napisałem kilka wierszy, choć dla mnie osobiście bardzo ważne, nie stanowi całej istoty retreatu – używam tego angielskiego terminu bo ciągle brak mi adekwatnych polskich odpowiedników. Odosobnienie sugeruje, że nie mamy kontaktu z innymi ludźmi. My tutaj nie siedzieliśmy w mniszych celach, większość czasu widziałem inne osoby z naszej niedużej medytacyjnej grupy, więc nie czułem się odosobniony. Ba, czułem nawet, że czasem nasz kontakt stawał się głębszy dzięki patrzeniu sobie w oczy, wspólnemu śmianiu się. Czasami te wszystkie skąd jesteś, gdzie pracujesz, pierwszy raz w Indiach czy któryś i tak dalej sprawiają, że bardziej kategoryzuję ludzi, opisuję sobie w umyśle, księguję w ograniczonej pamięci, zamiast doświadczać ich obecności w pełni tu i teraz.
**
Więc może retreat to „wycofanie”? Również nie do końca, wycofujemy pewne zmysły, mowę, a w czasie jedzenia również wzrok, za to otwiera się coś wewnątrz, znacznie głębsza zmysłowość i wrażliwość, która pozwoliła mi odczuć Boga w miękkiej postaci papai. Medytowaliśmy sporo w ciszy i bardzo spodobała mi się propozycja doktora Katarii by traktować przeszkadzające nam dźwięki jak mantrę czy dźwięk, na którym skupiamy umysł wchodząc w stan medytacji. Niedokręcony kran czy samolot, który zakłóca przyjemne śpiewy ptaków i muzykę świerszczy, nagle zaczyna nam pomagać, daje podparcie, może nawet rytm, pozwala oderwać się od myśli.
**
Nie jesteśmy naszymi myślami. One skądś się biorą i gdzieś zmierzają, nie musimy się załapywać na ich lot. Utożsamiać się z nimi jakby cały czas latać samolotami i nie móc wylądować, chwilami przyjemne, ale na dłuższą metę męczące. Dobrze złapać ten milimetrowy moment przerwy między wdechem i wydechem, między pierwszą myślą a tysięczną. Myśli są jak małe kropki. Gdy dajemy im uwagę, dajemy im energię i zaczynają rosnąć tak jakby kredka zaczynała rysować aż zabraknie nam wolnej przestrzeni na kartce. Myśl naładowana energią staje się emocją, która może nas rwać w tą czy we w tą, zazwyczaj zupełnie niepotrzebnie. Nie chodzi o to by osiągnąć stan bez myśli ale by poczuć, że naprawdę jesteśmy tylko ich obserwatorami… i to nam może faktycznie wystarczyć.
**
Jest 5 rano i jestem już po medytacji, praktyce jogi i porannym śmiechu. Jest jeszcze ciemno i słyszę tylko ptaki i samoloty. Z obrazów w jedynym podświetlonym miejscu o tej porze patrzą na mnie Jezus z Zaratustrą którzy są tak do siebie podobni, tylko Zaratustra ma bardziej orientalny szyk i jakby turban na głowie, obok nich starszy pan z brodą w pozycji lotosu, wielkie drzewo i Himalaje. By tu dojść, zawsze salutuję dłonią Guru Nanakowi – wielkiemu guru Sikhów z długą brodą w pomarańczowym turbanie, który podnosi dłoń tak jakby miał zdecydować kto może przejść z pokojów do patio. Jak chodziłem po naszym ogrodzonym mikrokosmosie, którego nie opuszczałem przez 5 dni pies zareagował gwałtownym szczekiem na mój śmiech, ale dogadaliśmy się. Indyjskie psy wydają mi się bardziej wyciszone niż nasze. Właśnie z oddali słychać meczet, muezzini mają godną podziwu dyscyplinę. Intensywne dzwonki z hinduskiej świątyni -chyba rekord świata w uderzeniu w dzwonek na minutę – dołączają trochę później tak o 6, 7, jak ludzie idą do pracy. Choć słyszę jakiś śpiew taki bardzo wysoki kobiecy głos, hindusko-anielski jak nagrania mantr z bazaru. Czyżby jakieś święto było?
Tu jest chyba więcej świąt niż „normalnych dni”. Bardzo mi się to podoba, bo każde święto jest inne i o co innego w nim chodzi, jest co badać. Doktor Kataria przekazywał nam swoją myśl, żeby całe życie było dla nas jak Discovery Channel, zawsze odkrywaj coś nowego każdego dnia, zawsze rób te same rzeczy w inny sposób. Mnie to jest bliskie od dawna, jak jestem w Warszawie lubię z ciekawości jeździć nieznanymi mi autobusami i sprawdzać dokąd mogą mnie zaprowadzić, a w Indiach, przyznam, mam ułatwione zadanie. Doktor zachęca też by zawsze siadać w innym miejscu w kręgu, często przestawiać meble w domu, a sam nosi buty w różnych kolorach. Jesteśmy blisko międzynarodowego lotniska w Bangalore więc również słychać często samoloty, właśnie jakiś odleciał, do Francji czy do Kataru? Nie wiem, ale ciekawość mam we krwi i dobrze, że medytacją ją uzupełnia łatwością odpuszczania dochodzenia.
**
Wybiła 6 i właśnie wstała kolejna osoba. Skid z Kanady, przeszła koło mnie. Zatrzymałem ją na chwilę i powiedziałem, że ma mi przyznać, czy to nałóg nikotonowy sprawił, że jest na nogach tak wcześnie i zaśmiała się, że rozpracowałem ją. Oczywiście, że tak! Dzięki tym dniom we wspólnej ciszy, lepiej się rozumiemy. Na terenie naszego aśramu nie można palić, więc Skid dziarsko przejdzie przez cały teren, może zbudzi psy i wyjdzie na ulice. Mam to szczęście, że palenie mnie nigdy nie ciągnęło, ale z dużą fascynacją obserwuję, jak nałogi sprawiają, że ludzie uruchamiają kreatywność, odwagę i wytrwałość, mogą przebiec maraton byle móc zapalić. Ostatnio jeszcze przed wylotem do Indii miałem na warsztacie panią, która wyszła w trakcie na papierosa, wróciła po kwadransie i jeszcze przyniosła sobie kawę, tylko się cieszę, że docieram z moimi warsztatami również do ludzi, którzy by nie wyrobili na zajęciach hatha jogi. Ale mój umysł wybiega na różne strony, a ja chciałbym się z Wami podzielić najważniejszymi z myśli, jakie przekazywał nam doktor Kataria, także zostańcie jeszcze ze mną chwilę. Przed przyjazdem tutaj naoglądałem się dużo małp, to jedna z moich ulubionych form medytacji, one potrafią naprawdę wszystko i mają nieskończone pokłady humoru i czułości. Jejku, znów startuje samolot.
**
To teraz dla bardziej wytrwałych będzie o tym, o czym mówił doktor. Dziś zaprezentował po kolei kilka prostych zasad rządzących naszym umysłem i światem czy jakbym chciał powiedzieć ciało-umysłem-światem, bo ja czuję, że to wszystko jest połączone. Umysł nie siedzi tylko w głowie, ale również wyraża się przez ciało i w ciele może gromadzić emocje. A świat jest w stałym tańcu z naszym umysłem. Oglądaliśmy film, który nie miał mieć żadnego przekazu, to była zlepka różnych przypadkowych obrazów. Takie jest właśnie życie, ani dobre, ani złe i nie ma sensu o ile my mu go nie nadamy – chciał nam przekazać doktor, za to my potrafiliśmy odczytać w nim tyle różnych głębokich myśli. Zasady te, które były omawiane, doktor Kataria wyłożył w swojej najnowszej książce „Inner Spirit of Laughter” czyli „Wewnętrzny duch śmiechu”. W trakcie retreatu doktor poprosił mnie bym przetłumaczył tę książkę i wydał w Polsce. Bardzo chętnie to zrobię i już ogłaszam, że szukam wydawcy i niech się do mnie zgłosi. Już widzę książkę wydaną i spotkania z doktorem w kilku miastach. Oczywiście ja otwieram te spotkania przedstawiając na nich, tłumaczę na nich, a może nawet wszystko podsumowuje, moje ego aż się śmieje na tę wizję. No to jak, pomożecie?
**
Przeszedłem do naszej jadalni, jest już 6.30. Podają herbatę. Szczęśliwie tu w aśramie nie gotują czaju na mleku z cukrem jak wszędzie w Indiach, tylko stawiają termos z czarną herbatą, drugi z mlekiem i obok misę z cukrem. I tak ja mogę pić samą herbatę z mlekiem bez cukru, którego unikam, a Aneta samą herbatę z cukrem bez mleka, którego unika. Doktor Kataria wywalczył, że przed kolacją podają nam napar z imbiru, próbuje też nam załatwić możliwość picia ziołowej herbaty, ale to już tylko sporadycznie się udaje. W Indiach zmiany następują latami. Tu mamy świetne jedzenie, ale codziennie mniej więcej to samo, czapati, ryż, zupy dhal, sambar plus warzywa które się zmieniają. Po prostu dobre jedzenie jest jak dobra mantra, po co ją zmieniać, uatrakcyjniać? Ale doktor od zawsze chciał innowacji i załatwił, że jego asystent uczy ludzi w kuchni gotowania mniej tradycyjnych potraw i sam gotuje. To Rakesh, bo tak się nazywa, stoi za najbardziej wykwintnymi daniami, jakie dostajemy. Ugotował na przykład zupę ze słodkiej kukurydzy czy krem ze słodkich ziemniaków, fajnie balansujących i tak mało pikantne jak na Indie jedzenie w aśramie.
Doktor opowiadał nam o tym swoim pragnieniu usprawnianiu rzeczywistości. To nie perfekcjonizm, który prowadzi do paraliżu, tylko chęć doskonalenia się, tworzenia nowych jakości by uniknąć nudy i rutyny. Zanim wynalazł jogę śmiechu, jako pierwszy lekarz w Bombaju miał vana – rodzaj karetki z całą aparaturą medyczną, z którą jeździł bezpośrednio do klientów. Zdobył jako pierwszy małego przenośnego rentgena i zorganizował program wizyt u starszych pacjentów w domu raz na miesiąc. Przez 2 lata intensywnie pracował nad zaprojektowaniem inhalatora z podgrzewaczem i optymalną temperaturą wody i odpowiednią długością rurek aż żona nie wytrzymała i wyrzuciła wszystkie jego maszynki. Szczęśliwie joga śmiechu zatrybiła od razu, dużo lepiej niż jego poprzednie wynalazki.
**
Po drodze usłyszałem, że w świątyni kobietę zastąpił jakiś mężczyzna również nadający na wysokich tonach w podobnym stylu i doszedł jeszcze flet i tabla. To może być nawet na tej górze, która jest wiele kilometrów stąd, ale echo się niesie. Gdy w zeszłym roku byłem tu w trakcie wielkiego święta Sziwy czyli Mahasziwatri to słyszałem mocne śpiewy i ommy przez całą noc właśnie z góry i jeszcze wielu innych stron. W Indiach znajdziesz największą na świecie ciszę, dzięki największej intensywności dźwięków. To jak jin i jang, potrzebujesz tego czarnego tła by dostrzec biel. To zresztą jest jedno z praw, które tłumaczył doktor, dotyczy polaryzacji i przeciwieństw. Nie ma możliwości by o dniu nie nastąpiła noc. Liczę się z tym, że moja passa sukcesów związanych z jogą śmiechu, cudowną frekwencją na moich warsztatach i kursach, może kiedyś się skończyć. Robię co mogę by opóźnić ten moment, ale ważne by w takich sytuacjach wiedzieć, że to przejściowe, takie są po prostu rytmy kosmiczne, że raz jest lepiej, raz gorzej. Wiem, że dobrze bym wtedy wytrwał dalej robiąc swoje, bo to co robię jest dobre i podnosi mnie i innych na duchu.
Idealnie jest czynić to dobro bez myślenia o owocach, to esencja indyjskiej duchowości zawartej w ich najświętszej Bhagawadgicie, karma joga polega właśnie na tym, że to nie profity ale sama wartość działania motywuje nas do działania. Doktor chciałby, żeby joga śmiechu była dla nas praktyków właśnie taką „karma jogą”. Z kolei zgodnie z prawem karmy nagroda na pewno przyjdzie, zbierzesz to co zasiejesz, jedyne, co, to że nie nie znamy ram czasowych. Nagroda może przyjść za miesiąc, za rok, za dwa, a może dopiero w następnym życiu. Fakt jest, że w moim wypadku przyszła po paru miesiącach działania, gdy przetrwałem frustracje związane z niską frekwencją na moich zajęciach dalej dzieliłem się darem bezwarunkowego śmiechu, nagle musiałem odmawiać ludziom wstępu na moje kursy liderskie, bo miałem komplet.
**
Do mojej herbaciarni aśramowej, w której siedzę sam o 7 rano schodzą kobiety, które tutaj sprzątają takimi pięknymi miotłami z kijków. By utrzymać prawidłową pozycję ciała w trakcie pochylenia, podpierają się kijem jak zamiatają codziennie rano płatki kwiatów, które zdążyły opaść przez noc. Potem noszą wiadra pełne fioletowych płatków, cudowny widok, taka lekkość, radość i medytacje jest w ich pracy. One mówią mi „good morning”, ja im odpowiadam „namaste” – porządek jest zachowany.
Wracając do prawa polaryzacji doktor stwierdził, że ucieszyłby się jakby gdzieś przeczytał jakąś porządna krytykę jogi śmiechu. „Wszyscy nas chwalą, nikt nas nie krytykuje, nie kojarzę w ostatnich latach żadnego artykułu na świecie, który by w złym świetle przedstawiał jogę śmiechu – mówił – a to też jest potrzebne, to mnie motywuje do rozwoju, to jest jak minus w baterii, z samego plusa nie popłynie energia”. Podał jeszcze nam przykłady. Najpierw próbował wywołać śmiech żartami, ale nastąpił kryzys, który sprawił, że zaczął szukać dalej i dzięki temu odkrył, że możemy śmiać się na akord i jest to równie dobre dla ciała. John Cleese, słynny brytyjski komik, który odwiedził klub śmiechu w Bombaju, powiedział, że mu zazdrości, bo kilka dekad przepracował ciężko zastanawiając się jak sprawić by ludzie się śmiali, a doktor po prostu mówi im, żeby się śmiali i oni się śmieją.
**
Piszę dziś dużo, bo dziś jest wyjątkowy dzień, skończył się wczoraj retreat a dopiero za godzinę zacznie się trening nauczycielski, więc nie zaczynamy medytacją o 6.30 i mogę pisać z rana. I mam dużą radość, że tym wszystkim się z Wami dzielę. Przypomniał mi się jeden z najsłynniejszych polskich astrologów, na którego wykładzie byłem kiedyś przed laty w Łodzi. Gość skakał od anegdoty do anegdoty i tak mijały godziny, mówił, żeby ci co są zmęczeni niech wyjdą, a ci co są gotowi przyjąć najgłębszą, najbardziej skomplikowaną wiedzę zostali do końca, bo „podkręci poziom”. Ja zostałem do 22 by zdążyć na ostatni autobus, rozczarowany coraz bardziej odbiegającymi od tematu anegdotami i tym, że ten poziom się jednak nie podkręcił. Żeby Was w podobny sposób nie rozczarować to jeszcze dodam, że doktor bardzo ciekawie mówił o karmie. Nie namawiał nas do wiary w poprzednie wcielenia, przyznał, że nie sposób sprawdzić na ile to jest sprawdzone, ale mówił, że ta koncepcja jest bardzo użyteczna. Nie tracimy czasu i energii na „rozkminianie” czemu coś się stało, jak na przykład robi mój dziadek, który nie może pojąć czemu zmarł mój ojciec a jego syn, taki dobry i uczciwy człowiek podczas gdy „tylu zbójów i bandziorów żyje długo i szczęśliwie”. Logiczny umysł nie zna odpowiedzi na tego typu pytania, więc skoro tak się dzieje, lżej nam jest przyjąć, że źródło jest w jakichś działaniach z poprzednich żywotów i tyle. Ale koncepcja karmy jest również bardzo optymistyczna. Zdaniem doktora, główny przekaz Bhagawadgity jest taki, że jesteśmy mistrzami swojego przeznaczenia. Nawet jeśli pisany jest nam kiepski scenariusz, możemy zrobić z niego wspaniały film, tak jak wybitny reżyser. Za to gdy nawet dostajemy od Opatrzności dobry scenariusz, a będziemy leniwi i zrzędliwi to i tak wyjdzie z tego kiepski film. A jak najłatwiej poprawić scenariusz? No wiecie przecież, wystarczy dodać bezwarunkowe „Ha ha ha!”.